Radwańską czeka bardzo trudne zadanie. Cały Wimbledon szykuje się już na trzeci w historii finał Serena kontra Venus. Siostry Williams zmierzyły się w meczu o ten najbardziej prestiżowy tytuł w 2002 i 2003 roku. Amerykanki nie raz już pokazały, że ilekroć wchodzą na londyńską trawę, stają się groźne. Nawet wtedy, jeżeli poza tym jednym turniejem w całym sezonie nie bardzo chce im się grać.

Najlepszym przykładem niech będzie zeszłoroczny Wimbledon. Venus była w nim rozstawiona dopiero z numerem 23., bo wcześniej spadła w rankingu – z powodu kłopotów zdrowotnych i bujnych zainteresowań pozatenisowych (m.in. projektuje modę). A jednak po siedmiu meczach słynne trofeum turnieju kobiet nazywane nomen omen, „Naczyniem Venus” (Venus Rosewater Dish) powędrowało właśnie do jej rąk. Zanim szybko rozprawiła się w finale z niespodziewaną rywalką Marion Bartoli, Venus wyeliminowała po kolei: Marię Szarapową, Swietłanę Kuzniecową i Anę Ivanović.

W sumie starsza z sióstr Williams była w finale Wimbeldonu 8 razy. Wygrywała, jeżeli nie trafiała na swoją Serenę. W tym roku siostry są rozstawione dość wysoko (nr 6. i 7.), a ich szanse oceniane jeszcze wyżej. Były niekwestionowanymi faworytkami do finału zanim ruszyła pierwsza runda. Dalszy przebieg turnieju pokazał, że było to trafne typowanie. Niemal na samym początku odpadły Maria Szarapowa i Ana Ivanović, a wczoraj dołączyły do nich jeszcze Jelena Janković i oczywiście Swietłana Kuzniecowa, pokonana przez Agnieszkę Radwańską. W ten sposób turniej wszedł w fazę ćwierćfinałów bez czwórki najwyżej rozstawionych – to pierwszy taki przypadek od 1927 roku, kiedy wprowadzono system rozstawiania. Czy dzięki temu dalsza droga sióstr Williams do finału będzie spacerkiem?

"Każdy przeciwnik jest wyzwaniem. Choćby wynik był najbardziej jednostronny, zawsze trzeba o niego walczyć. Nic nie jest pewne, zanim skończy się mecz" – zapewniała Venus. Jednak nie wydaje się prawdopodobne, aby obawiała się czekającej ją dziś konfrontacji z Tamarine Tanasugarn. Nawet jeśli 31-letnia Tajką prezentuje zaskakująco dobra formę na trawie i właśnie odniosła życiowy sukces awansując do ćwierćfinału Wimbledonu (pokonała Janković).

Z punktu widzenia Sereny Williams Agnieszka Radwańska też nie stanowi zbyt wielkiego wyzwania. Przynajmniej jak dotąd. W ich ostatnim meczu, przed miesiącem w Berlinie, Polka uległa Amerykance w szybkich dwóch setach. Agnieszka powiedziała potem, że na takie rywalki nie ma sposobu. Czy dziś go odnajdzie, nie wiadomo, ale wczorajsze zwycięstwo nad Kuzniecową nastraja optymistycznie.

Tymczasem siostry Williams wcale nie mają na Wimbledonie życia usłanego różami. Obie musiały wczoraj stoczyć swoje mecze na nielubianym przez tenisistów korcie numer 2, zwanym „cmentarzem mistrzów”. Venus najwyraźniej nie była szczęśliwa, ale zniosła ten afront ze strony organizatorów z godnością.

"Przyjechałam tu, żeby grać w tenisa, więc po prostu wrócę na kort numer 2, żeby zagrać tam debla" – mówiła wczoraj Venus po pokonaniu Aleksandry Klejbanowej w IV rundzie. W tym czasie jej siostra Serena skutecznie walczyła na tym samym korcie z Bethanie Mattek. A wieczorem miały tam wrócić na rodzinnego debla.











Reklama