"Łapówki wręczałem tak wielu sędziom, że niektórych zupełnie nie pamiętam" - mówi "Gazecie Wyborczej" były trener Arki Gdynia Wojciecha Wąsikiewicza, który dobrowolnie poddał się karze w procesie korupcyjnym zespołu.

"Przygotowania do sobotniego meczu zaczynaliśmy zwykle już w środę wieczorem. Wtedy <Fryzjer> znał obsadę sędziowską. Nie wiem skąd. To tajemnica, w Polsce mogły ją znać tylko trzy osoby z PZPN - szef obsady sędziowskiej, przewodniczący kolegium sędziów, no i prezes Listkiewicz" - wylicza trener.

Reklama

"Do ustawionego meczu wyznaczeni byli zarówno <nasi> sędziowie, jak i obserwatorzy oceniający ich pracę podczas meczu" - opowiada działacz. I tłumaczy: nasi, czyli koledzy "Fryzjera". "W klubie każdy wiedział, co ma robić" - dodaje.

"Pieniądze organizowali prezes Jacek M. i wiceprezes Grzegorz G. Czasami też członek rady nadzorczej Jakub P. reprezentujący "ludzi z miasta". Pieniądze najczęściej pochodziły z premii dla zawodników za zwycięstwa, bo piłkarze godzili się brać tylko część kwoty. Kiedyś chłopaki sami chcieli kupić mecz, ale nie mieli pieniędzy. To pożyczyliśmy im z klubowej kasy" - opowiada Wąsikiewicz.

Reklama

Potem pieniądze do kopert wkładała sekretarka Anna G. - przytacza zeznania trenera "Gazeta Wyborcza". Do jednej dla sędziego, do drugiej dla obserwatora. "Koperty odbierałem w sekretariacie klubu. Kiedyś pomyliłem koperty i sędzia dostał mniej niż obserwator. Arbiter Zbigniew Rutkowski z Poznania natychmiast zadzwonił, że brakuje tysiąca złotych. Od tego momentu zażądałem, żeby sekretarka przygotowywała dwie różne koperty, żeby mi się nie pomyliły" - mówi z rozbrajającą szczerością.

Stawki ustalano przed sezonem

Według Wąsikiewicza i kierownika drużyny Wiesława Kędzi, "Fryzjer" miał dostawać 3 tysiące złotych za mecz i 30-40 tysięcy "premii" za I rundę. Sędziowie i obserwatorzy - od 5 do 30 tysięcy za mecz. Runda rewanżowa była droższa. "Fryzjer" mówił bowiem, że trzeba doliczyć VAT.

"Gdy graliśmy u siebie, koperty wręczałem sędziemu po meczu, w czasie kolacji. Wychodził do ubikacji, ja szedłem za nim. Tam bez słów wręczałem mu kopertę. Nikt nie był zaskoczony, tylko kiwali głowami" - opisuje w "Wyborczej" trener.