Sęk w tym, że dla wszystkich grup tak naprawdę walka z korupcją będzie – w najlepszym wypadku – celem pobocznym i drugorzędnym. Każda frakcja tak naprawdę ugrać chce coś zupełnie innego. Oto mały przewodnik DZIENNIKA po grach i gierkach, które będą miały miejsce w czasie zjazdu...

Reklama

EKSTRAKLASA S.A.

Decyzja: za abolicją.
Dlaczego: spółka nie chce karać klubów, bo te są akcjonariuszami.
Rzeczywiste zaangażowanie w walkę z korupcją: nikłe.

Ekstraklasa jest przeciwko abolicji i trudno być tym faktem zaskoczonym. W interesie Ekstraklasy jest zakopanie tematu korupcji jak najgłębiej. Im więcej się przecież mówi o nieuczciwości, tym oferowany przez spółkę produkt (prawa telewizyjne, sponsorskie) jest mniej atrakcyjny i ewidentnie traci na wartości. Kluczowe jest jednak co innego – Ekstraklasą zarządzają kluby, a te są przecież całkowicie umoczone. I działacze klubów, choć się do tego nie przyznają, mają świadomość, że także na ich podwórkach dochodziło do machlojek, tylko prokuratura nie za wszystkich się jeszcze zabrała. A już przecież dochodzą sygnały, że w śledztwie przewijają się nazwy aż siedemnastu nieuczciwych klubów pierwszej i drugiej ligi.

Każdy prezes, mając w perspektywie prawdopodobną karę, będzie głosował za tym, aby ta kara była jak najmniejsza lub wręcz niezauważalna. Trudno więc wymagać od potencjalnych przestępców, by zagłosowali za zaostrzeniem kodeksu karnego...

Podsumowując – gdyby Ekstraklasa zagłosowała przeciw abolicji, działałaby na własną szkodę. Jakiekolwiek inne kary, oprócz degradacji, też nie są jej na rękę. Jeśli więc to do tej spółki należałaby ostateczna decyzja, skończyłoby się na karach do miliona złotych za udział w korupcji, mimo że za samą grę w lidze telewizja płaci każdemu po kilka milionów. Może to zbyt śmiała teza, ale można ją zaryzykować – efekt byłby taki, że kupowanie meczów nadal by się opłacało, tyle że część zysków z interesu brałaby Ekstraklasa lub PZPN. Ot, taka 20-procentowa prowizja.

PZPN

Reklama

Decyzja: przeciw abolicji
Dlaczego:
żeby poprawić mocno nadszarpnięty wizerunek.
Rzeczywiste zaangażowanie w walkę z korupcją: żadne.

Jakiekolwiek hasła nawołujące do walki z korupcją, a wychodzące z siedziby PZPN, zakrawają na kpinę. To właśnie związek prowadzony przez Michała Listkiewicza jest winny skali patologii w polskim futbolu. Przez lata nawet nie tyle przymykał oczy na to, co dzieje się na naszych boiskach (od najniższych lig), ale wręcz nakręcał całą przestępczą koniunkturę. Trzech członków zarządu PZPN ma postawione zarzuty. Ilu jeszcze na zaproszenie z prokuratury czeka, aż trudno zgadywać.

Michał Listkiewicz próbuje bagatelizować swoją rolę i mówi, iż winny jest „zaniechania”. O ile przyjmiemy tę łagodną dla niego wersję, i tak trzeba przyznać, że w tym wypadku „zaniechanie” to grzech bardzo ciężki. Bo mówiąc wprost – zezwolił, świadomie lub nie, na całkowite spętanie piłki korupcyjną sitwą. O awansach i spadkach decydowali sędziowie i obserwatorzy, a więc pracownicy PZPN.

Informacja, że PZPN jest za radykalną walką z korupcją i absolutnie przeciw abolicji, powinna tylko wzbudzać niesmak. To typowe działanie marketingowe, próba ratowania zrujnowanego wizerunku. Działacze, którzy w korupcji albo nie widzieli nic złego, albo sami w niej uczestniczyli, nagle chcą się postawić w absolutnej opozycji do Ekstraklasy S.A. i stworzyć wrażenie, że w czasie zjazdu walczyć będą dwie frakcje – ta dobra (PZPN) i ta zła. Tylko czy ktoś jeszcze nabiera się na te gierki?

Walka z korupcją nie jest w interesie działaczy PZPN, bo oznaczałoby to nakładanie sobie pętli na szyję. A przecież warto pamiętać, że wiele wysokich stanowisk (łącznie ze stanowiskiem prezesa) zajmują byli sędziowie, a więc przedstawiciele najbardziej skompromitowanego środowiska. Szanse, że akurat na szczyty władzy trafiły chlubne wyjątki, które nie dały się kupić, każdy może ocenić sam.

Głosowanie za abolicją, poza ewidentnym interesem wizerunkowym („my chcemy walczyć z korupcją, to oni nie chcą”) ma więc też drugie dno – chodzi o to, by wszelką odpowiedzialnością za dawne grzechy i grzeszki obarczyć kluby.

CANAL+

Decyzja: za abolicją.
Dlaczego: żeby cały czas mieć atrakcyjny produkt.
Rzeczywiste zaangażowanie w walce z korupcją: średnie.

Canal+, a więc telewizja, która pompuje w polską piłkę gigantyczne pieniądze, ma problem – zapewne chciałaby walczyć z korupcją (piszemy „zapewne”, bo tej walki specjalnie nie widać), ale jednocześnie nie jest w jej interesie ciągłe nadszarpywanie reputacji rozgrywek. Stacja płaci przecież setki miliony złotych nie za to, by móc trąbić o sprzedanych meczach, bo to za darmo robią inne telewizje, a za to, aby sprzedać ludziom atrakcyjny produkt. A przecież z każdym kolejnym zdegradowanym klubem oferta C+ wydaje się uboższa. W przyszłym sezonie w ekstraklasie nie zobaczymy Widzewa, a może Kolportera Kielce oraz Zagłębia Lubin.

Przedstawiciele stacji mówią więc „stop degradacjom”. Dla nich liczy się tylko przyszłość, a więc los zainwestowanych pieniędzy. Przeszłość ma znaczenie drugorzędne, bo na niej już się nie zarobi.

Efekt taki, że choć we władzach stacji są ludzie najrozsądniejsi z całego środowiska piłkarskiego i w duszy pewnie chcieliby – jak to nawołują niektórzy – korupcję wypalać żelazem, to Canal+ jako stacja będzie za jak najłagodniejszym obchodzeniem się z zamieszanymi w aferę klubami. Jedyna odpowiedzialność miałaby spaść na ludzi, którzy w korupcji brali udział, bo przecież ich dyskwalifikacje w żaden sposób nie wpłyną na ramówkę i oglądalność.

DRUGA LIGA I INNI

Decyzja: przeciw abolicji
Dlaczego: żeby łatwiej było awansować.
Rzeczywiste zaangażowanie w walce z korupcją: żadne.

Za abolicją są kluby pierwszoligowe, przeciw – drugoligowe. To bardzo pragmatyczne podejście. Pierwsi nie chcą być degradowani, drudzy – chętnie wspięliby się po plecach innych. Wszystkie wypowiedzi działaczy drugoligowych należy czytać jednoznacznie: „im trudniej im, tym lepiej nam”. Przy tym wszystkim pamiętać należy, że korupcją nie urodziła się w ekstraklasie, ale była obecna na wszystkich szczeblach rozgrywek. Efekt degradacji jest więc zazwyczaj taki, że w miejsce klubu, który już został złapany, awansuje zespół, na który jeszcze nie zgromadzono wszystkich dowodów.

Do tej grupy zaliczyć należy Zbigniewa Bońka, który zmienia zdanie tak, aby jak najwięcej ugrać dla Widzewa. Kiedy jeszcze łodzianie nie byli zdegradowani, był absolutnie przeciwko karaniu klubów i żądał odpowiedzialności personalnej. Jednak po decyzji Wydziału Dyscypliny z grupy „ekstraklasa” został przeniesiony do grupy „druga liga” i jednocześnie zmodyfikował poglądy. Teraz jego zdaniem abolicja jest pomysłem fatalnym. Dlaczego? Zgadujemy. Bo przecież Widzew musi awansować, a wyrzucenie kolejnych klubów z ligi może w tym tylko pomóc.