Wasilewski i Jodłowiec dograli mecze w swoich drużynach do końca rozgrywek. Aż tu nagle dostaliśmy komunikat, że też wykluczyły ich urazy. Mariusz Lewandowski nie chciał kłamać i wymyślać bzdurnych kontuzji, tylko powiedział, że jest zmęczony i potrzebuje odpoczynku. Poprosił o zwolnienie. Leo do tej prośby się nie przychylił i kazał mu przyjechać. Piłkarz żądanie trenera zlekceważył. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że o jakiś bzdurny wyjazd rodzi się kolejny konflikt w polskiej kadrze.

Reklama

Pytam się, dlaczego w terminie FIFA nie zorganizowano meczu na Stadionie Śląskim czy w Szczecinie? Przed jesiennymi spotkaniami decydującymi o awansie polscy kibice mogliby zmobilizować drużynę, natchnąć pewnością, że będzie dobrze, uświadomić, jakie mają wsparcie. Tymczasem znowu wymyślono mecze na drugim końcu świata. Jakie to będzie sprawdzenie wartości reprezentacyjnej, na tle Iraku, który już kilkanaście miesięcy temu stracił szansę na występ podczas mundialu? Jaka to jest weryfikacja wartości sportowej zawodnika? Beenhakker przy doborze rywali takich jak Serbia B czy IV-ligowa drużyna portugalska dewaluuje pojęcie reprezentanta Polski. Dzisiaj w każdym meczu polskiej ligi spotyka się pięciu kadrowiczów na pięciu kadrowiczów. Po prostu prawie każdy może nim być. A finał jest taki, że reprezentanci z Górnika czy Cracovii spadają z ekstraklasy. Nie twierdzę, że trzeba skreślać Polczaka ani że Komorowski kiedyś nie będzie podstawowym zawodnikiem reprezentacji. Ale na razie Polczak miał fatalny sezon i spadł z ligi, a Komorowski przegrał rywalizację w Legii z 34-letnim Kiełbowiczem. Natomiast Gancarczka, który właśnie skończył udany sezon w lidze ukraińskiej, Piotra Brożka zdobywającego mistrzostwo Polski czy Kokoszki walczącego o wejście do włoskiej Serie A w kadrze nie ma.

Po co takie mecze? Wyobraźmy sobie tę reprezentację. Czy ona ma szanse zagrać jesienią w takim składzie w eliminacjach? Nigdy w życiu. Przeciwko Irlandii Północnej w Warszawie wyjdzie przynajmniej pięciu innych piłkarzy niż ci, których obejrzymy w RPA. Dziwię się też, że w czasach recesji i oglądania każdego grosza po pięć razy TVP lekką ręką wydaje kilkaset tysięcy euro na takie mecze. Za te pieniądze można by zacząć odbudowywać jakąś dyscyplinę olimpijską w Polsce. Jesteśmy rekordzistami świata, jeśli chodzi o liczbę meczów towarzyskich. Żadna drużyna więcej nie gra. A już takie sytuacje jak przed zeszłorocznym Euro, gdzie jednego dnia graliśmy z Albanią, a następnego z Macedonią, to jest wynik do Księgi rekordów Guinnessa.

Ale jak się zastanowię na spokojnie, to nie mam pewności, że chodzi tylko o sport. Jak nie do końca wiadomo, o co chodzi, to z reguły... wiadomo, o co chodzi. PZPN jest dalej państwem absurdu. Prezes Grzegorz Lato mówi, że nie będzie wręczać medali podczas gali najlepszym drużynom w Polsce, bo następnego dnia rano ma samolot na Bahama. Zwyczajnie by się nie wyspał przed lotem. Beenhakker był w Polsce od kilku dni i załatwiał swoje sprawy, ale nie miał czasu ani pojechać na Wisłę, aby pogratulować trenerowi Skorży mistrzostwa i pogadać z Brożkiem, ani na to, aby wybrać się do Poznania, gdzie grało sześciu powołanych przez niego piłkarzy. Najłatwiej przejeść się kilkaset metrów na Łazienkowską, zapalić cygaro, zamknąć oczy i powiedzieć dziennikarzom, że Roger był najlepszy na boisku. To ma mniej więcej tyle wspólnego z prawdą co twierdzenie, że Leo nadal pracuje z kadrą. Wszyscy wiedzą, że zaangażowany jest w Feyenoordzie. Reszta to tylko kpina z kibiców.