Grzegorz Lato obiecał przyjechać do Sobótki, bo turniej rozgrywany był pod jego patronatem. Podczas imprezy miał wręczyć najlepszej drużynie puchar swojego imienia i obdarować jednego z widzów koszulką z autografami kadrowiczów.
Organizatorom tak bardzo zależało na obecności prezesa, że gotowi byli dla niego nawet przełożyć imprezę na inny termin. "Wiedzieliśmy, że prezes będzie w piątek uczestniczył w Balu Piłkarza, a w sobotę czekały go obchody 70-lecia Stali Mielec. Nie jesteśmy naiwni i zdajemy sobie sprawę, że na takich imprezach pija się nie tylko napoje czy czerwony barszczyk. Dlatego podczas telefonicznej rozmowy zasugerowałem panu Lacie, że gotowi jesteśmy zorganizować naszą imprezę w terminie, który mu odpowiada. Jednak pan Lato zapewnił mnie, że na pewno do nas przyjedzie" - opowiada burmistrz Sobotki Zenon Gali.
Miał przyjechać, ale... nie przyjechał. "Jeszcze w sobotę przypomniałem panu Lacie o imprezie. Zapewnił mnie, że już nastawił budzik na 7 rano i około południa będzie u nas. W niedzielę natomiast wyłączył wszystkie swoje telefony komórkowe. Czekaliśmy na niego 5 godzin, długo zwodząc mieszkańców" - dodają organizatorzy. W końcu trzeba było jednak powiedzieć prawdę - mieszkańcy Sobótki wychodzili wściekli, złorzecząc na Latę i PZPN.
Grzegorz Lato zawiódł na całej linii. Obiecał dzieciom z podwrocławskiej Sobótki, że przyjedzie na ich turniej piłki nożnej, a potem wyłączył telefony i tyle go widziano. Ponad tysiąc osób opuszczało halę z opuszczonymi głowami, mrucząc pod nosem "podziękowania" dla prezesa PZPN.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama