Michael Schumacher twierdzi, że z wszystkich rywali w F1 najbardziej ceni pana. To chyba wielkie wyróżnienie usłyszeć taki komplement z ust siedmiokrotnego mistrza świata?

Ciężko mi powiedzieć, dlaczego Michael wyróżnił właśnie mnie. Może dlatego, że mimo wielu trudnych wyścigów nigdy nie doszło między nami do awantury. Przez tyle lat ani ja, ani Michael nie powiedzieliśmy na siebie złego słowa w mediach.



Dlaczego? Były mistrz świata Jacques Villeneuve obraża teraz w mediach wszystkich kierowców.

Nie zamierzam komentować zachowania Villeneuve'a. My z Michaelem tego nie robiliśmy, bo to nic nie daje. Lepiej powiedzieć komuś prosto w oczy, co leży na sercu, niż skarżyć się dziennikarzom. My obydwaj respektowaliśmy tę zasadę.



A pan którego rywala ceni najwyżej?

Bardzo dobre pytanie, bardzo... Jednak Michaela, chociaż byli też inni. Zawsze wiele satysfakcji dawało mi ściganie się z Schumacherem. Na torze dochodzi do trudnych sytuacji, czasami bardzo niebezpiecznych. Ale nawet w najbardziej ostrej rywalizacji nie ma miejsca na nieczystą grę, na przykład celowe wypychanie przeciwnika z toru. Zawsze trzeba szanować innych, grać fair.



Wielu kierowców twierdzi, że Schumacher nie grał fair, mają o nim zupełnie inne zdanie niż pan.

Trzeba pamiętać, że w każdej spornej sytuacji biorą udział co najmniej dwie osoby. Ci, którzy rzucają oskarżenia na Michaela, powinni najpierw sami zrobić rachunek sumienia.



Jedną z najtrudniejszych rzeczy w Formule 1 jest ogromna presja, jakiej poddawani są kierowcy. Jak pan sobie z nią radził?

To bardzo ważny temat. Właśnie presja była jednym z powodów, dla których zakończyłem karierę w F1 w 2001 roku. Ciągłe dążenie do perfekcji, poprawianie wyników, świadomość, że jeśli ty coś zawalisz, to pójdzie na marne praca setek osób, które poświęcają się, nie śpią po nocach – to wykańczające. Było naprawdę ciężko i dłużej nie potrafiłem sobie z tym radzić.



A czy jednym z powodów nie był też Michael Schumacher, który w tym czasie zaczął odnosić sukcesy z Ferrari?

To też, oczywiście. Było jeszcze kilka innych powodów, ale najważniejsze było to, że miałem dość tej ciągłej presji.



Powiedział pan kiedyś, że Formuła 1 to „mind game”, czyli sport rozgrywający się w głowie.

To zdanie było związane z akcją reklamową firmy produkującej zegarki, w której brałem udział. Ale oczywiście jest prawdziwe. F1 to sport wymagający przygotowania fizycznego, jednak bez mocnej psychiki nic się tu nie zdziała. To psychologiczna gra, kto będzie mocniejszy. Jeżeli zdekoncentrujesz się choćby na chwilę, wyprzedzi cię twój własny samochód.



W 1993 roku testował pan bolid McLarena, a pod koniec sezonu został pan kierowcą wyścigowym tego teamu obok wielkiego Ayrtona Senny.


To bardzo interesujący okres mojej kariery. Bardzo chciałem się ścigać, ale McLaren na początek zaproponował mi testowanie. Podjąłem to ryzyko, pokazałem, że jestem szybki i wkrótce team musiał mi dać fotel kierowcy wyścigowego.



Byliście w dobrych stosunkach z Senną?

Niespecjalnie. Senna szybko zrozumiał, że mogę być dla niego niebezpiecznym rywalem. Chciał być numerem jeden w zespole, ja chciałem tego samego. Z tym że on był już wtedy trzykrotnym mistrzem świata, z wielkim doświadczeniem. Ja nie miałem takich atutów, jeździłem w F1 dopiero trzeci sezon. Było między nami wielkie napięcie, ale ja się go nie bałem.



Ludzie na całym świecie wciąż kochają Sennę. Jak wytłumaczyłby pan jego legendę? Czym różnił się od innych mistrzów?

Nie potrafię odpowiedzieć. Jedno jest bezsporne – jeździł naprawdę świetnie. Miał talent, ale też bardzo ciężko pracował. Był całkowicie oddany sportowi. Muszę także powiedzieć, że Ayrton był przyzwoitym człowiekiem, miał dobry charakter.



Na torze Imola w 1994 roku zajął pan trzecie miejsce w wyścigu, w którym Senna miał śmiertelny wypadek.

Tak... Targały mną sprzeczne uczucia. Całe to Grand Prix było katastrofą. Dzień wcześniej zginął inny kierowca, Ratzenberger. Potem Senna. Ale z drugiej strony po dużych problemach, jakie miałem w poprzednich sezonach, udało mi się w końcu stanąć na podium. Tylko że to nie był najlepszy moment na przeżywanie radości. Inna sprawa, że długo nie poinformowano nas o tym, co się naprawdę stało.



Kończąc wyścig, nie wiedział pan o śmierci Senny?

Ani zaraz po wyścigu, ani w trakcie konferencji prasowej, ani nawet podczas dekoracji zwycięzców. Powiedziałem wtedy kilka rzeczy, których nie powinienem był mówić i nigdy nie powiedziałbym, gdyby ta tragiczna informacja dotarła do mnie wcześniej. Kiedy się dowiedziałem, byłem zdruzgotany.



Zaczynał pan ten wyścig ze świadomością, że dzień wcześniej na torze zginął inny kierowca. Jak po czymś takim można znowu wskoczyć do bolidu?

Co innego mogłem zrobić? Przecież nie powiem bdquo;stop” i nie pójdę do domu. To był mój zawód i moja pasja. Zawsze wiedziałem, że ten sport jest niebezpieczny i godziłem się na to. W innych dyscyplinach ludzie też giną, chociażby w boksie.



W 1995 roku omal nie zginął pan w wypadku na torze. Przez jakiś czas był pan w śpiączce. Po tym wydarzeniu nie pomyślał pan o rezygnacji?

Jasne, że tak. Ale w 1995 roku nie miałem na koncie jeszcze ani jednego zwycięstwa. A bardzo chciałem wygrywać, chciałem być mistrzem świata. To pragnienie trzymało mnie w F1. Wypadek nie był wystarczającym powodem, by nie wsiadać do bolidu. Kiedy złamiesz nogę na nartach, to nie znaczy, że już nigdy nie wrócisz na stok. Robisz nadal to, co lubisz.



Nazywano pana amp;bdquo;Latającym Finem”. Wcześniej tak samo określano Keke Rosberga, który pomagał panu w karierze. Był pana idolem?

Szanowałem go za to, co osiągnął. Był mistrzem świata Formuły 1, kiedy ja nie mogłem nawet marzyć, że kiedyś wsiądę do bolidu. Ale nie nazwałbym go idolem. Nigdy nie miałem wzorów do bezkrytycznego naśladowania. Mój sposób na karierę był jeden – pozostać sobą.



Pierwsze zwycięstwo odniósł pan w 1997 roku w Jerez. Słynną stłuczkę mieli wtedy Schumacher z Villeneuvem. To przełomowy moment w pana karierze, początek ery Hakkinena?

Dokładnie. Wreszcie dostałem to, o co walczyłem. Zacząłem karierę w F1 w 1991 roku, a na pierwsze zwycięstwo musiałem czekać 7 lat. To kawał czasu. Zacząłem uprawiać sporty motorowe jako 5-latek. Od tego czasu stale coś wygrywałem. Aż do momentu, kiedy zacząłem jeździć w Formule 1. Wyścig w Jerez to było ostatnie GP sezonu, więc mogłem się czuć jak zwycięzca przez całą zimę (mistrzem świata został Villeneuve – red.). Dzięki temu zyskałem wielką pewność siebie. Następny sezon zacząłem już jako zupełnie inny kierowca i zdobyłem dwa kolejne mistrzostwa świata.



Jak długo na swoje pierwsze zwycięstwo poczeka Robert Kubica?

Kubica ma talent. Nie znam go osobiście, ale od kilku lat słyszę to nazwisko. Polacy powinni być dumni, że wreszcie mają rodaka w F1. To wielka sprawa. Ale na sukcesy Robert będzie musiał ciężko i długo pracować. W F1 trzeba być perfekcyjnym w każdym najdrobniejszym elemencie. A tych elementów składanki jest bardzo dużo i nie wszystkie zależą od kierowcy. Miejmy nadzieję, że Kubica będzie potrafił wykorzystać swoje możliwości i że jego szefowie z BMW wskażą mu właściwą drogę.



Był pan zaskoczony, kiedy Polak wywalczył miejsce na podium w swoim trzecim GP, na Monzy?

Nie do końca. Kiedy odpowiedni kierowca w odpowiednim bolidzie ściga się na odpowiadającym mu torze, to są tego efekty. Wiadomo, że Kubica jest dobry. W tym roku można spodziewać się z jego strony niezłych wyników w kilku wyścigach, bo wygląda na to, że BMW ma dobry samochód.



Może zostać mistrzem świata?

Jeżeli okaże się, że jest kierowcą wszechstronnym... On wciąż jest bardzo młody. Ile ma lat, 22? To znaczy, że ciągle musi się uczyć, żeby zrozumieć wszystkie elementy Formuły 1: marketing, nieustanne podróże, zagrożenie depresją, właściwe stosunki z rodziną i przyjaciółmi. To wszystko jest bardzo skomplikowane.



W F1 jest miejsce na przyjaźń?

F1 to sport dla super gwiazd. Kierowcy przyciągają tłumy, gdziekolwiek na świecie się pojawią. Wielu z nich ulega tej sytuacji i sami siebie zaczynają traktować jak gwiazdy. Nie warto przyjaźnić się z takimi ludźmi.



Wspominał pan o napięciu między panem a Senną. Teraz w BMW Sauber czasami dochodzi do nieporozumień między Kubicą a Nickiem Heidfeldem.

Utrzymanie dobrych relacji między kierowcami w zespole jest bardzo trudne. Nawet jeśli chcesz być przyjacielem kolegi z zespołu, przede wszystkim jesteście rywalami. Prędzej czy później spotkacie się na torze, walcząc o to samo. Mimo woli zmieniasz swój sposób myślenia o koledze. Trudno po wyjściu z samochodu poklepać go po plecach, jakby nic się nie stało.



Pan mieszka w Monako. Kubica też powinien się tam przeprowadzić?


A gdzie on teraz mieszka?



Przeważnie w Szwajcarii, gdzie ma siedzibę jego zespół.

Na razie to dla niego najlepsze rozwiązanie. Wiem jedno – dla każdego kierowcy F1 mieszkanie w swoim kraju to bardzo trudna sytuacja. Ogromna popularność przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu. Ludzie ciągle czegoś od ciebie chcą. Nie możesz wyjść do restauracji. Życie staje się uciążliwe.



Jakie ma pan przewidywania na ten sezon?

Rywalizacja wśród najlepszych zespołów bardzo się wyrównała. Z trójki Ferrari, McLaren, Renault wygrać może każdy. Musimy poczekać. Ale wiem, że McLaren będzie bardzo mocny. Ma dobry silnik, dobrych kierowców. Może nie będą błyszczeć od pierwszego wyścigu, ale z biegiem czasu zaczną.



A Ferrari z Felipe Massą i pana rodakiem Kimim Raikkonenem?

Według mnie będą mocni, ale dopiero w dalszej części sezonu. Na początku z pewnością stracą do rywali. Nie ma już z nimi Michaela, nie ma Rossa Brawna. Mocną pozycję Ferrari zawdzięczało właśnie im. Upłynie sporo czasu, zanim nowi ludzie nauczą się współpracować ze sobą w sposób, który

zapewnia sukcesy.



A BMW Sauber?


Trudno powiedzieć. W testach wypadają dobrze, ale te wyniki zależą od ilości paliwa, z jakim jeżdżą. A tego nikt poza nimi nie wie. W świat idzie informacja – to jest dobry team. Na razie nie wiem, w co oni grają. Oczywiście nie wiem też, w co gra McLaren. Być może nie stosują żadnych trików, grają w otwarte karty i jeżdżą z pełnym bakiem.



W Polsce trudno zostać kierowcą wyścigowym, podkreśla to sam Kubica. Finlandia ma zaledwie 5 mln mieszkańców, a doczekała się wielu mistrzów w sportach motorowych. Dlaczego?

Odpowiedź nie jest prosta. Po pierwsze mamy surowy klimat i ludzie przyzwyczajeni są do walki, do ciężkich warunków. Po drugie przepisy ruchu drogowego są u nas ściśle przestrzegane. Wszysy traktują je poważnie i każdy od najmłodszych lat jest przygotowany do wykonywania zawodu kierowcy. I najważniejsze – sporty motorowe są w Finlandii na bardzo wysokim poziomie. Setki dzieci rywalizują w różnych formułach.



Być może łatwiej u was o pomoc sponsorów?

Na początku kariery wszystko finansują rodzice, jak na całym świecie.



W ubiegłym roku mówiło się, że rozważa pan powrót do F1. Wróci pan?

Nie. Spekulowano tak, bo testowałem bolid McLarena. Moje doświadczenie przydało się zespołowi. Jednak z całą pewnością nie wrócę do F1. Ta praca wymaga wielkiego poświęcenia, na które już mnie nie stać. Trzeba być strasznym samolubem, a ja mam 38 lat, żonę i dwójkę dzieci. Do tego moje szanse na wygraną byłyby bardzo trudne do oszacowania. Nie chciałbym czekać kolejnych 7 lat na pierwsze zwycięstwo. Miałbym prawie pięćdziesiątkę.



Co pan doradził mechanikom McLarena po testach?

Skupiłem się przed wszystkim na kwestii nowych opon. McLaren jeździł na Michelinach, nie był ustawiony pod Bridgestone. To bardzo duża zmiana dla kierowców.



Kubica mówi, że przez nowe opony będzie musiał zmienić swój agresywny styl jazdy. Ma rację?

Prawdopodobnie tak. W zeszłym roku bolidy jeżdżące na Michelinach miały doskonałą przyczepność. Nowe opony Bridgestone nie mają przyczepności. Samochód niemal cały czas się ślizga, więc kierowca musi jechać inaczej.



Od kilku lat nie ściga się pan w F1, ale jako były mistrz świata ma pan nowe obowiązki.

Jestem ambasadorem programu, który promuje bezpieczną jazdą, a przede wszystkim wyklucza prowadzenie samochodu po alkoholu. To inicjatywa firmy Johnnie Walker.



Dlaczego zgodził się pan wziąć udział w tej akcji?

Chciałbym przyczynić się do edukacji młodych ludzi w tej sprawie. Byłem mistrzem Formuły 1, jestem rozpoznawany, niektórzy chyba się na mnie wzorują. To zobowiązuje. Jako zawodowy kierowca wiem, że picie alkoholu, a potem siadanie za kierownicą to zbrodnia. Prowadząc samochód, trzeba być maksymalnie skoncentrowanym. Ludzie muszą pamiętać, że pijany kierowca stwarza zagrożenie także dla innych. Jeśli już pijesz, możesz potem zadzwonić po taksówkę.



Fińscy kierowcy znani są z rozrywkowego trybu życia. Panu się to nie podoba?

Ale ja też lubię imprezować! Tylko pod jednym warunkiem – wszystko w odpowiednim miejscu i czasie.









































































































































































































Mika Hakkinen – fiński kierowca, dwukrotny mistrz świata F1 ('98, '99), karierę zakończył w 2001 r. Bierze udział w wyścigach serii DTM. Jest ambasadorem marki Johnnie Walker, do Polski przyjechał promować akcję: „Pij rozważnie. Alkohol to odpowiedzialność”.