Lewis Hamilton miał 10 lat i kiedy siadał na krześle, to jeszcze nie dotykał stopami ziemi. Ale za to sięgał do pedału gazu w gokarcie. Właśnie jako brzdąc po wygraniu turnieju w kartingu podszedł do Rona Dennisa, szefa McLarena, pociągnął go za rękaw i oznajmił: "Proszę pana, kiedyś będę jeździł w pana zespole".
Łatwo sobie wyobrazić uśmiech na twarzy Dennisa. Wiele w swoim życiu widział, bo przecież do swojej dzisiejszej potęgi i majątku szacowanego na 150 milionów euro doszedł zaczynając z pozycji mechanika. A jednak ten rezolutny malec zapadł mu w pamięci. "Miał w sobie coś niezwykłego i przekonującego. Czasami dzieci wszystko wiedzą najlepiej. I w tym wypadku tak było" - wspomina Ron Dennis.
Trzy lata później Dennis zarozumiałego (a może po prostu pewnego swojej wartości?) chłopca objął swoim programem rozwoju talentów. Szkolono go tak, by granice prędkości przestawały istnieć. A sam Lewis coraz bardziej czuł, że będzie kimś niezwykłym. I nie ukrywał tego przed światem - pisze DZIENNIK.
"Byłem na torze kartingowym w Clapham, kiedy właściciel zawołał mnie i przedstawił jakiemuś dzieciakowi. <To jest Lewis, zamierza być mistrzem świata w Formule 1> - powiedział. Przez grzeczność, by kontynuować rozmowę, zapytałem: <A więc chcesz być mistrzem, co?>. Chłopak podał mi rękę i grzecznie odparł: <Tak, proszę pana>" - opowiada angielski dziennikarz Adam Jones. "Powiedział to z takim przekonaniem, że aż mnie zatkało" - dodaje.
Teraz mamy rok 2007. Hamilton przesiadł się z gokarta do bolidu Formuły 1 (oczywiście do McLarena) i jest dziś najbardziej perspektywicznym kierowcą świata. To o nim mówi się, że ma nawet szansę pobić wszystkie rekordy Michaela Schumachera. Jeszcze nigdy dotąd debiutant nie wypadł tak dobrze w tej dość shierarchizowanej dyscyplinie sportu. Nawet nie popadający w zachwyt z byle powodu Bernie Ecclestone, szef F1, mówi: "Ten chłopak to niewiarygodny talent i może być niepokonany przez wiele lat" - tłumaczy.
Kiedy w latach dwudziestych poprzedniego wieku urządzano pierwsze wyścigi, stateczni panowie na starcie raczyli się szampanem, a ich białe szaliki w czasie jazdy powiewały niczym u asów myśliwskich z powietrznych bitew I Wojny Światowej. Gdyby ktoś im wtedy powiedział, że przyjdzie taki czas, iż najszybszy na torze będzie Murzyn, pewnie parsknęliby śmiechem. Murzyn lokajem - tak. Ogrodnikiem - ujdzie. Ale elitarnym kierowcą? Nonsens. Może umyć samochód, lecz na pewno nie prowadzić. Tylko że rasizm, przynajmniej w świecie sportu, to już zamierzchła historia. Dziś czarnoskórzy zawodnicy szturmem przejmują władzę na sportowych arenach. Już naprawdę niewiele jest dyscyplin, których by nie zdominowali...
Nie ma się co czarować - dziś biali (trzymając się tego rasistowskiego podziału) na wielu frontach są bez szans. Najlepszym koszykarzem wszech czasów jest Michael Jordan, a piłkarzem - Pele. Biegami i krótkodystansowymi, i długodystansowymi rządzą czarnoskórzy. Siatkówka? Wiadomo - Latynosi, Brazylia. Skok wzwyż - bez dyskusji. Tylko czekać, aż nawet Sergiej Bubka zostanie przyćmiony, bo przecież naturalnie sprawniejsi Murzyni go przeskoczą - kiedy tylko na dobre zajmą się tyczką. A później przyjdzie czas na tenis męski (w kobiecym była już era sióstr Williams), za kilka lat może i na pływanie czy... narty. Jak na razie mieliśmy na olimpiadzie czarnoskórego pływaka, który prawie się utopił i bobsleistów z Jamajki, którzy podczas finałowego wyścigu zaliczyli groźny wypadek. Ale początki zawsze są trudne.
Amerykańscy naukowcy twierdzą, że Murzyni są nie tylko fizycznie bardziej predysponowani do sportu (naturalnie silniejsi i sprawniejsi). Przede wszystkim ich wyniki to efekt podziałów społecznych i większej determinacji w dążeniu do celu. Po prostu całe życie mają pod górkę bardziej niż biali i sport jest jedną z niewielu szans na dostanie się do niedostępnego świata luksusu.
Na torze Hamilton jest pierwszym czarnoskórym zawodnikiem w historii. Ale na pewno nie ostatnim, będą kolejni. Przecież czarnoskórzy piłkarze na dobre zaczęli się pojawiać w Premier League dopiero w latach sześćdziesiątych, a dziś stanowią jedną czwartą wszystkich graczy. W brytyjskiej lekkoatletyce już ponad połowę reprezentantów stanowią Murzyni. Jeszcze dobitniejszy jest przykład boksu. W Anglii czarnoskórym pięściarzom pozwolono walczyć o tytuły mistrzowskie dopiero w 1948 roku. Od tamtego czasu biali końcówkę walki oglądają zazwyczaj w pozycji horyzontalnej...
Na Hamiltona niektórzy mówią, że to Tiger Woods wyścigów samochodowych. Jego przyjaciel komentuje: "Nie sądzę, by Lewis chciał być Woodsem czegokolwiek".
Ale to porównanie samo się nasuwa. Obaj oprócz tego, że oczywiście czarnoskórzy, to jeszcze podobni z twarzy, szczupli, krótko ostrzyżeni. Eleganccy. Niesamowicie bogaci. Przecież Woods, najlepszy golfista świata, w 2006 roku zarobił około stu milionów dolarów. Wielkimi krokami zbliża się dzień, kiedy równie gigantyczny kontrakt będzie miał szansę podpisać Hamilton.
Ta dwójka całkowicie obala dość głupawą teorię, że czarnoskórzy zawodnicy sprawdzają się w tych sportach, w których liczy się siła, skoczność czy wytrzymałość, ale tam, gdzie trzeba zacząć myśleć są bez szans. Oczywiście z podobnym stereotypem zerwać będzie trudno, skoro nawet laureat nagrody Nobla 79-letni James Watson stwierdził ostatnio, iż "każdy kto zatrudnia Murzynów, wie że są oni mniej inteligentni". Tezy Watsona są równie idiotyczne jak dzielenie sport na ten prosty - dla Murzynów i skomplikowany - dla białych.
Formuła 1 to nie jest sport dla głupków i nikomu chyba nie trzeba tego udowadniać. Głupek zabiłby się na pierwszym zakręcie, bo najmniejszy błąd kosztuje bardzo dużo. Hamilton, którego korzenie wywodzą się Granenady, z wrodzoną pewnością siebie, mówi: "Ale i ja nie jestem nieomylny. Na przykład na torze w Stambule popełniłem jeden z niewielu błędów w swoim życiu" - cytuje go DZIENNIK.
Czy sam Brytyjczyk w tym, że jest pierwszym czarnoskórym kierowcą w Formule 1 widzi coś szczególnego? "Nic. Chcę być najszybszym kierowcą w ogóle, a nie najszybszym czarnym. Poza tym... ja po prostu jeżdżę samochodem, taka moja praca. Fakt, fajna praca, ale nic więcej. Nie ma co do tego dorabiać ideologii, że pierwszy czarny, czy pierwszy taki debiutant. Jestem po prostu kierowcą. Nie czytam wywiadów z samym sobą, bo przecież wiem najlepiej, co mam do powiedzenia. Trzymam nogi na ziemi. Gwiazda, o której powinno się mówić, to Eddie Murphy, a nie ja" - odpowiada.
Jego pasja zaczęła się dość niecodziennie. "Moi rodzicie się rozwiedli i weekendy spędzałem z tatą. A on wtedy w kółko oglądał Formułę 1 w telewizji. Siłą rzeczy musiałem siadać koło niego na kanapie i też patrzeć. I naprawdę to polubiłem. Porywająca była walka Artona Senny z Alainem Prostem" - opowiada. Potem władzę rodzicielską odzyskał ojciec i Lewis wpadł w świat motoryzacji na dobre.
Z czasów wyścigów kartingowych doskonale pamięta między innymi Roberta Kubicę. Nie trzeba go nawet pytać o Polaka, sam zaczyna mówić. "Mam mnóstwo szacunku dla Roberta, miałem z nim kilka nieprawdopodobnie ekscytujących starć. On jest bezsprzecznie jednym z najlepszych kierowców i jestem pewny, że pewnego dnia zostanie mistrzem świata. Jeździmy innymi samochodami, ale Kubica jest w stanie wykręcać niesamowite czasy. Tylko, że... jest za szybki dla swojego samochodu. Widzieliście, ciągle wybucha mu silnik!" - opowiada.
Ten sezon był dla Hamiltona bajkowy. W następnym chce rozstrzygnąć kwestię mistrzostwa na swoją korzyść długo przed ostatnim wyścigiem. "Boi się pan, jadąc ponad trzysta kilometrów na godzinę?" - zapytał go kiedyś dziennikarz. "Mówiąc szczerze, od małego niczego się nie bałem. Ale mam jedną fobię" - uciekam przed pająkami. Po prostu ich nie cierpię, brzydzę się nimi" - przyznaje Hamilton.
Jak mu konkurencja nie podrzuci pająka do bolidu, będzie nie tylko najlepszym czarnoskórym zawodnikiem w historii F1, ale najlepszym w ogóle...