W tę niedzielę wiele tysięcy serc zabije w Polsce mocniej. Tego dnia rozgrywki rozpoczyna liga żużlowa, a w żużlowych rejonach kraju miłość do tego sportu czasami graniczy z szaleństwem. Na mecz żużlowy przychodzi w Polsce średnio 10 tys. osób - dwa razy tyle, ile na mecz ekstraklasy piłkarskiej. W dodatku okazuje się, że żużel to sport również dla prawdziwych inteligentów.
"20 grudnia ubiegłego roku prowadziłem prezentację drużyny Kronopol Zielona Góra" - mówi Rafał Darżynkiewicz, dziennikarz TVP Sport. "Proszę sobie wyobrazić, że nie na mecz, ale czterogodzinne spotkanie z zawodnikami do hali w Zielonej Górze w środku zimy, mimo kilkustopniowego mrozu, przyszło 7 tys. ludzi. Śpiewali, zadawali pytania, w napięciu słuchali. Chwilami to wyglądało jak zgromadzenie religijne. Kiedy to opowiadam w Warszawie, nikt mi nie chce wierzyć.
Rzeczywiście, można powiedzieć, że poza podziałem na Polskę A i B istnieje jeszcze jeden podział: na Polskę żużlową i - jak ją zwykli nazywać ortodoksyjni kibice żużlowi - "piłkogłową". Do tej drugiej części, której życie jest zubożone przez brak drużyny żużlowej w najbliższej okolicy - oprócz m.in. Olsztyna, Białegostoku, Pruszkowa, Radomia, Wołomina i Kielc - należy także stolica.
Różnicę między tymi dwoma światami doskonale ilustruje wydarzenie, jakie miało miejsce parę lat temu. To było jeszcze przed erą "boskiego" Leo Beenhakkera. Tego dnia grająca na swoim normalnym - czyli koszmarnym - poziomie piłkarska reprezentacja Polski po serii porażek pokonała reprezentację innego piłkarskiego słabeusza. Media centralne, jak to zwykły czynić w takich sytuacjach, uznały to za wielki sukces. Godzinę po meczu w jednej ze stacji telewizyjnych toczyła się dyskusja publicystów Piotra Semki, Mikołaja Lizuta i Cezarego Michalskiego. Po omówieniu kwestii politycznych prowadzący nie omieszkał oczywiście zapytać swoich gości o ich wzruszenia związane z tym epokowym wydarzeniem.
"Wspaniały sukces!" - zapiali z zachwytem Semka i Lizut.
"Nie obchodzi mnie to specjalnie, jestem kibicem żużla" - odparł Michalski.
"Żużla? Jak można być kibicem żużla, to takie plebejskie i prowincjonalne" - zaśmiali się z wyższością Lizut, Semka oraz prowadzący.
Sport dla intelektualistów
Jednak teza, że żużel to sport plebejski, jest dość wątpliwa. "We Wrocławiu na żużel chodzą elity biznesowe, polityczne, a także kulturalne. To nie jest w złym tonie. To jest normalne" - mówi prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz.
Reżyser Wiesław Saniewski, autor m.in. "Nadzoru" i "Bezmiaru sprawiedliwości", ale także "Poza układem", jedynego polskiego filmu fabularnego poświęconego w całości tej dyscyplinie, na żużel trafił, jak większość kibiców, w dzieciństwie. - Żużel fascynował mnie przez lata tak mocno, że będąc już człowiekiem dorosłym, oprócz filmu "Poza układem" napisałem o żużlu dwa duże reportaże prasowe. Jeden z nich publikowała nawet "Odra", renomowany miesięcznik intelektualny ukazujący się we Wrocławiu.
Były prezydent Wrocławia Bogdan Zdrojewski zauważył, że bywanie na żużlu stało się w tym mieście od jakiegoś czasu swego rodzaju snobizmem. Potrafi nawet dokładnie określić, kiedy zarejestrował - obok stałych pasjonatów - pojawienie się na elitarnej trybunie głównej stadionu nowych kibiców z elit biznesowych. "Była to połowa lat 90., kiedy do Wrocławia na stałe zawitała impreza rangi światowej, czyli żużlowe Grand Prix" - precyzuje Zdrojewski.
"W uniwersyteckim Toruniu chodzi się na żużel i po takim doznaniu ludzie dziwią się, że można ekscytować się czymś takim jak piłka nożna. Zwłaszcza ta w polskim wydaniu" - mówi pochodzący z Torunia zastępca redaktora naczelnego DZIENNIKA Cezary Michalski.
Tego, że kibicem żużla niekoniecznie musi być "prymityw z prowincji", dowodzą także badania, jakie przeprowadził w latach 80., będąc jeszcze doktorantem na socjologii, obecny minister kultury Bogdan Zdrojewski. "Badałem partycypację w wydarzeniach kulturalnych kibiców boksu, piłki nożnej i żużla" - mówi Zdrojewski. "I w tych badaniach najciekawszą grupę stanowili kibice żużla. Mieli najszersze zainteresowania, i to nie tylko kulturalne. Na przykład wysoki odsetek z nich grywał w szachy. Wśród kibiców piłkarskich prawie nikt. Przyznam, że bardzo mnie wtedy te wyniki ucieszyły, bo sam jestem kibicem żużla od dzieciństwa. Zacząłem kibicować, kiedy jeszcze jeździli Mauger, Briggs, Wyględa i Woryna.
Malarze niderlandzcy a żużel
Pierwsze zawody żużlowe w Polsce odbyły się w Mysłowicach w drugiej połowie lat 30. Ale na dobre Polacy zakochali się w żużlu zaraz po wojnie i to się nie zmieniło nawet w czasach wielkiego kryzysu tej dyscypliny, jaki nastąpił w latach 80. Frekwencja na zawodach żużlowych zawsze była wielka. W latach 50. na mecz przychodziło często 50 tys. widzów. Finał mistrzostw świata w Chorzowie w 1973 r., kiedy Jerzy Szczakiel zdobył tytuł mistrza świata, oglądało na żywo 100 tys. ludzi.
Speedway szybko obrósł w Polsce własną kulturą ze skomplikowanymi rytuałami. Niedziela ligowa w domach zagorzałych kibiców wygląda mniej więcej tak jak u pana Marka, kibica Atlasu Wrocław. - Jak jest mecz, to od rana jestem podekscytowany. Nie mogę sobie miejsca znaleźć i modlę się, aby nie padało. Żona już się przyzwyczaiła i wie, że raczej nie słucham tego, co wtedy mówi. Wychodzę z domu jakieś dwie godziny przed meczem. Wtedy wiem, że na pewno zdążę.
Prawdziwe żużlowe kibicowanie jest zupełnie inne od kibicowania piłkarskiego. Tu nie wystarczy tylko machanie szalikiem i skandowanie. Kibic żużlowy musi także umieć liczyć i pisać. W trakcie meczu wypełnia się bowiem program zawodów, sumuje punkty. To pomaga w śledzeniu meczu, ale także na ich podstawie można w długie zimowe wieczory - kiedy żużlowcy nie jeżdżą i świat jest ubogi - odtworzyć jego przebieg. Dlatego właśnie kibice pod stadionem kupują także wypełnione programy z zawodów, na których nie byli.
Żużel to cała kultura, nic więc dziwnego, że powstaje nawet żużlowa literatura. Swego czasu w ukazującym się w Lesznie w nakładzie 30 tys. egzemplarzy (dla porównania nakład słynnego "Sportu" to 10,5 tys.) "Tygodniku Żużlowym" była specjalna rubryka poświęcona żużlowej poezji - zwykle chodziło o miłosne wyznania fanek speedwaya kierowane do najlepszych zawodników. Ostatnio zniknęła, ale jak mówi redaktor naczelny pisma Adam Zając, redakcja coraz częściej zaczyna myśleć o tym, by ją przywrócić: - Bo przecież kobiety nie przestały kochać żużlowców i nadal piszą dla nich wiersze, i nam je przysyłają. Czasem zdarza nam się jakiś pojedynczy opublikować. Natychmiast po tym dostajemy ich mnóstwo.
Mężczyźni preferują sztuki wizualne. Fotografują, filmują, a niektórzy malują. Jak Edward Gebel z Wrocławia, który od lat maluje portrety żużlowców, wykazując przy tym wielka kulturę malarską i biegłość warsztatową. Potrafi malować w różnych konwencjach. W tych obrazach można dostrzec wpływy i wielkich malarzy niderlandzkich, i Salvadora Dalego.
Oczy szeroko otwarte
Co takiego pociągającego jest w żużlu? Dla laika to przecież tylko czterech sportowców jeżdżących w kółko na dość archaicznych pojazdach. Filozofka Agata Bielik-Robson odpowiada: Trudno, aby żużel nie wywoływał nadzwyczajnych emocji, kiedy na ciasnej bieżni stadionu wokół boiska piłkarskiego z prędkością 100 km/h, przez cztery okrążenia, ciasno ramię w ramię, na motocyklach pozbawionych hamulców ściga się czterech zawodników. Porywa ich odwaga, nieprawdopodobna sprawność i refleks. Start do każdego wyścigu to jest coś niesamowitego. Emocje sięgają zenitu. Zwłaszcza jeżeli wcześniej był wypadek. Niektórzy tego nie wytrzymują i zamykają oczy. Żeby było jasne. Ja do nich nie należę. Patrzę zawsze. Najbardziej lubiłam obserwować, jak jeździł najinteligentniejszy - moim zdaniem - z żużlowców Dariusz Śledź. Niestety ostatnio gdzieś zniknął - mówi Bielik-Robson.
W dodatku poza fenomenem kulturowym polski żużel jest także na tle innych dyscyplin fenomenem sportowym. W polskiej piłce za wielki sukces uznaje się to, że reprezentacja zakwalifikowała się do jakichś rozgrywek. W żużlu zajęcie przez drużynę w mistrzostwach świata miejsca poza podium uznaje się za porażkę. A polska liga to odpowiednik koszykarskiej NBA. Na polskich torach ścigają się każdej niedzieli najlepsi żużlowcy świata. Amerykanie, Duńczycy, Anglicy, Australijczycy, Szwedzi i wielu innych.
Dlaczego w Warszawie wciąż lekceważy się te fakty? Rafał Darżynkiewicz stwierdza: - W mediach centralnych najczęściej pracują ludzie z Warszawy, którzy nigdy nie widzieli meczu i nie wiedzą, jak to smakuje. W stolicy wielki żużel skończył się w latach 50., kiedy Smoczyk jeździł na Skrze. Liczymy, że od tego roku to się zmieni i żużel zyska taką popularność, jaką ma poza Warszawą, bo na taką zasługuje.
Jest na to szansa, bo transmisje z żużlowych meczów w końcu pojawią się na antenie TVP.
Tego, że kibicem żużla niekoniecznie musi być "prymityw z prowincji", dowodzą badania. Badał to na przykład, jeszcze jako doktorant socjologii w latach 80., obecny minister kultury Bogdan Zdrojewski - pisze w DZIENNIKU Mirosław Spychalski.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama