Wyniki drugiego badania będą znane w piątek. "Ale na igrzyskach ani innej wielkiej imprezie nigdy jeszcze nie zdarzyło się, żeby badania próbek B i A dały różny wynik" - twierdzi prof. Jerzy Smorawiński, przewodniczący Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie. Wczoraj dowiedzieliśmy się także o kolejnej aferze z EPO z udziałem Polaków. Dwaj kolarze przełajowi Paweł i Kacper Szczepaniakowie zostali zawieszeni. Brali EPO przed styczniowymi mistrzostwami świata juniorów, w których zajęli pierwsze i drugie miejsce.

Reklama

MKOl poinformował o wykryciu niedozwolonych środków w organizmie biegaczki trzy dni temu, ale PKOl upublicznił ją dopiero w środę wieczorem. Próbka A pobrana od Marek po biegu sztafetowym 4 x 5 km w Vancouver wykazała obecność erytropoetyny (EPO).

"Nie może być mowy o przypadku. Przecież chodzi o najsilniejszy koks, jaki istnieje! Nie można się tłumaczyć, że było coś w syropie. Zrobili jej zastrzyk i nie wiedziała z czym?" - mówi Piotr Nurowski, prezes PKOl.

Smorawiński jest tylko trochę ostrożniejszy: "Teoretycznie mogła nie wiedzieć, że bierze EPO, jeżeli uwierzyła, że ktoś podaje jej witaminę C. W sporcie stosuje się kroplówki regeneracyjne. Ale to też jest niedozwolone" - mówi. "Wątpię jednak, żeby zrobiła to sama. Z reguły zawodnicy nie są tak wyedukowani, żeby samodzielnie mogli brać takie środki, zawsze ktoś tym kieruje".

"Na pewno przeprowadzone zostanie drobiazgowe śledztwo. Ta sprawa musi być wyjaśniona" - zapowiada Nurowski.

Zawodniczce, a także jej ewentualnym pomocnikom, grożą bardzo poważne konsekwencje, i to nie tylko ze strony FIS (Międzynarodowej Federacji Narciarskiej). "Jeśli zarzuty się potwierdzą, na pewno czekają ją 2-3 lata bezwzględnej dyskwalifikacji, wykluczenie z kadry olimpijskiej na Soczi, zostanie odebrane jej też stypendium" - grozi prezes Nurowski. "A gdy okaże się, że ktoś ją do tego namówił albo jej w tym pomógł, złożę wniosek o dożywotnią dyskwalifikację tej osoby".

czytaj dalej

Reklama



Wiesław Cempa, trener kadry A-Mix, do której należy Marek, twierdzi, że o niczym nie wiedział. "Nasz lekarz mówił mi, że jeżeli było to robione, to musiał być cały cykl zastrzyków, jednorazowo EPO się nie stosuje. Nie będę rzucał podejrzeniami, nazwiskami, tym bardziej, że sprawa dotyczy też mnie. Cała grupa brała te same odżywki, suplementy. Na początku igrzysk wszystkie przeszły pierwszy test, badanie krwi. Potem były badane losowo, po poszczególnych biegach" - mówi trener.

Marek, którą fatalna dla niej wiadomość zastała w drodze na zawody w Norwegii, wczoraj wróciła do Polski i na lotnisku powtórzyła to samo. "Nie mam sobie nic do zarzucenia. Wszystko się wyjaśni po zbadaniu próbki B" - stwierdziła.

Czym jest zakazany środek EPO? "Jest to naturalny hormon produkowany przez organizm, niezbędny do wytwarzania krwinek czerwonych. W przypadku ich niedoboru jest podawany dla celów leczniczych, natomiast zastosowany w sposób sztuczny poprawia zdolność transportową krwinek. Jest to istotne przy długotrwałej pracy mięśni, np. w biegach narciarskich czy w kolarstwie" - wyjaśnia Smorawiński. "Są różne preparaty, jest szereg analogów syntetycznych wyprodukowanych tylko dla celów sportowych i trudno wykrywalnych. Powstają coraz to nowe preparaty, inaczej zbudowane".

Marek na igrzyskach rozpoczęła swoje starty przeciętnie, ale potem było lepiej. Poza szóstym miejscem w sztafecie zajęła rewelacyjne 11. miejsce w biegu na 30 km. "Rozumiałbym, gdyby po doping sięgał ktoś, kto walczy o medal, ale ona? Przecież w sztafecie punktowane miejsce w ósemce, które gwarantowało jej stypendium było prawie pewne. Trudno mi przyjąć do wiadomości, że brała doping. Choć raczej muszę" - dodaje Cempa.

Najważniejsze pytanie brzmi: czy tylko Marek była na dopingu. "Pytałem pozostałe dziewczyny, mówią, że na pewno nic nie brały. Zresztą gdyby coś było, to już by to wyszło" - mówi Cempa.

"Niekoniecznie. Po igrzyskach w Pekinie ostatnie dyskwalifikacje były orzekane nawet kilka tygodni. Na pewno przypadek Kornelii Marek jest pierwszym wykrytym w Vancouver, ale nie wiemy, czy ostatnim" - prostuje Smorawiński.

czytaj dalej



Żadne podejrzenia nie powinny raczej dotyczyć trzykrotnej medalistki olimpijskiej Justyny Kowalczyk. Ona bowiem znajduje się pod opieką własnego teamu, który funkcjonuje zupełnie oddzielnie od kadry A-Mix. Jednak to właśnie Kowalczyk, która kilka lat temu sama miała wpadkę dopingową (jednak znacznie mniejszego kalibru - wzięła bowiem lekarstwa zawierające niedozwolone substancje), oskarżyła w Vancouver Marit Bjoergen, o stosowanie zakazanych środków dla podniesienia wydolności. "I jak my teraz wyglądamy, co o nas napiszą zagranicą? Jeden wielki wstyd" - ubolewa Nurowski.

Testy na EPO powstały dopiero w 2000 roku. Ale działały tylko na najbardziej prymitywne odmiany. Kolejne generacje EPO długo miały opinię dopingu doskonałego, bo niemal niewykrywalnego. Do tego jego ślady szybko znikają z organizmu.

To środek o kluczowym znaczeniu w medycynie, światowa produkcja jest warta miliardy dolarów. Ale prawdziwa popularność EPO jest raczej generowana gdzie indziej niż w szpitalach. Według badań Alessandro Donatiego z WADA (Światowa Agencja Antydopingowa) tylko zaangażowanie sprawnych struktur mafijnych tłumaczy skalę wzrostu konsumpcji EPO w ostatnich latach. Syntetyczne kopie EPO, tak zwane analogi, są wytwarzane w około 20 krajach. Szacuje się, że mogło powstać około 80 różnych wersji leku, w samych Chinach ponad 10.

W 1999 roku z hurtowni pewnej firmy farmaceutycznej na Cyprze zniknęło 4,5 miliona fiolek wartych kilkaset milionów euro. Policja ustaliła, że to robota zorganizowanej grupy przestępczej, a towar trafił na czarny rynek. Ale dlaczego tak gigantyczna ilość leku zdolna zaspokoić potrzeby pacjentów Europy na rok znalazła się na tak małej i ciepłej wyspie? Zapasy? Powinny być przechowywane w chłodnym miejscu, więc wszystko wskazuje na to że zostały przeznaczone do szybkiego upłynnienia. Podobne sytuacje zdarzały się częściej. Duża ilość EPO zniknęła w Australii tuż przed rozpoczęciem igrzysk w Sydney.

Proceder nie zaczyna się na nielegalnym obrocie lekami, ale znacznie wcześniej - EPO jest celowo wyprodukowanym dopingiem. Jego potok płynie z Chin, Tajlandii, Indii i Grecji, ale największa produkcja kwitnie w Rosji i poradzieckich republikach - stamtąd trafia na światowe rynki około 20 procent towaru. Ale spora część musi też zostawać w kraju - Szef WADA wyraził niedawno obawę o wzrastającą liczbę rosyjskich narciarzy przyłapanych na dopingu. W ciągu dekady zdyskwalifikowano kilkunastu multimedalistów - ostatniej głośne przypadki to Julia Czepałowa i Jewigienj Dementiew. Przed igrzyskami w Pekinie zawieszono siedmiu rosyjskich lekkoatletów.

Najgorsze jest jednak to, że jeśli ktoś nie ma dostawcy, EPO można znaleźć w internecie. Choćby na ukraińskim serwerze 10 fiolek wyprodukowanej w Rosji kopii można zamówić po około 400 dolarów.