Cieszył się pan, gdy reprezentacja Korei Północnej awansowała do finałów mistrzostw świata?

Moon Ki-nam: Tak, byłem wzruszony, że po 44 latach znowu zagramy na mundialu. Ale myślę, że przeciętnego obywatela Korei Północnej ten sukces niespecjalnie interesuje. Kiedy w 1966 r. po raz ostatni weszliśmy do finału, cieszył się cały kraj. Ale teraz sytuacja gospodarcza i polityczna jest tak trudna, że chyba mało kogo obchodzi, jak sobie radzi nasza drużyna piłkarska. Być może jeśli władze w Phenianie zechcą wykorzystać ten awans do finału w celach propagandowych, ludzie zaczną znowu ekscytować się piłką nożną.

Reklama

Pan był związany z północnokoreańską piłką nożną przez prawie 40 lat.

Tak, zacząłem grać pod wpływem wujka, który prowadził lokalną drużynę. Byłem niezły, więc w 1968 r. dostałem powołanie do młodzieżowej reprezentacji kraju. Potem grałem w reprezentacji olimpijskiej, a jeszcze później, przez 10 lat, w kadrze narodowej. Po zakończeniu kariery zostałem trenerem: mój największy sukces to poprowadzenie połączonej drużyny obu Korei na młodzieżowe mistrzostwa świata w Portugalii. Potem byłem pomocnikiem trenera reprezentacji, a od 2000 r. selekcjonerem.

Dlaczego więc uciekł pan z Korei Północnej? Miał pan solidną pozycję w sporcie i pewnie cieszył się zaufaniem władz.

Nie do końca. Mój ojciec w czasie wojnie koreańskiej w latach 50. XX w. opowiedział się po stronie Południa i został potem za to stracony przez reżim w Phenianie. Również wszyscy wujowie po wojnie uciekli do Korei Południowej, więc cała reszta rodziny, która została na Północy, była traktowana przez władze z dużą podejrzliwością. To złe pochodzenie przeszkadzało mi w karierze sportowej. Od czasu do czasu wypominano mi, że nie jestem wiernym zwolennikiem rewolucji. Ale ponieważ osiągałem w piłce spore sukcesy, żyłem całkiem nieźle. Dopiero kiedy moje dzieci zaczęły dorastać, pomyślałem, że powinny żyć w lepszym kraju. Gdy zakończyłem pracę jako selekcjoner, zdecydowałem, że czas uciekać. Razem z żoną i dwójką dzieci przeszliśmy przez granicę Chin i schroniliśmy się w ambasadzie Korei Południowej, prosząc o azyl polityczny. Stamtąd dotarliśmy w styczniu 2004 r. do Seulu.

Czy aby zostać piłkarzem kadry, trzeba być „poprawnym ideologicznie”?

Reklama

Piłkarza sprawdza się już wtedy, gdy gra w klubie, więc do reprezentacji trafiają ludzie wierni systemowi. Ale jeśli ktoś ma wielki talent, to wybacza mu się niewłaściwe pochodzenie. Generalnie władze bardzo boją się tego, że zawodnicy uciekną w czasie zagranicznego wyjazdu. Są bardzo czujni i także pod tym kątem wybierają kadrowiczów.

Jaki status mają w Korei piłkarze?

Jeszcze w początkach lat 90. piłka nożna była w Korei bardzo popularna, a piłkarze byli prawdziwymi gwiazdami. Żyliśmy w naprawdę doskonałych warunkach, o wiele lepszych niż inni sportowcy. Kiedy byłem selekcjonerem, państwo przydzieliło mi w Phenianie blisko dwustumetrowy apartament. Piłkarze reprezentacji mieli niewiele mniejsze mieszkania, jakieś 130 – 160 mkw. Nigdy nie brakowało dla nas jedzenia. Podczas gdy inni ludzie jedli bardzo mało, moi piłkarze zawsze dostawali odpowiednią ilość kalorii. Musieli mieć przecież siłę, by trenować. Aż do połowy lat 90., gdy reprezentacja wyjeżdżała na mecze albo na szkolenie za granicą, każdy z jej członków dostawał od wysokich rangą przedstawiciel władzy co najmniej 5 tys. dol. na drobne wydatki. Myślę, że teraz za awans do finału mundialu piłkarze dostaną co najwyżej ordery.

Aż tak bardzo zmalało znaczenie piłki nożnej?

To oczywiście nadal najbardziej popularny sport w Korei Północnej, ale mniej więcej od połowy lat 90. wsparcie państwa dla sportu jest znacznie mniejsze niż dawniej. To skutek izolacji politycznej i ogromnych problemów gospodarczych. Rok temu spotkałem się w Seulu z wysokimi rangą przedstawicielami północnokoreańskiego środowiska piłkarskiego, którzy mówili ze smutkiem, że za moich czasów Korea była prawdziwym rajem dla sportu. Teraz jest katastrofa. Sute diety na wyjazdy zagraniczne, o których mówiłem, to już zamierzchła przeszłość. A poza tym mieszkańcy Korei Północnej myślą teraz, jak przetrwać głód, a nie dopingować sportowców. Właśnie dlatego zainteresowanie futbolem bardzo spadło.

Podobno sam Drogi Przywódca lubi piłkę nożną.

Kiedyś Kim Dzong Il rzeczywiście bardzo interesował się tym sportem. Na początku lat 70. stworzył nawet drużynę wojskową o nazwie 4.25, z której wywodziła się spora część reprezentacji Korei Północnej. Przez 3 lata osobiście opiekował się piłkarzami kadry, zdarzało się, że oglądał 2 mecze jednego dnia. Potem jednak ważniejsza stała się dla niego koszykówka, którą lubią wszyscy jego synowie, więc przekazał opiekę nad północnokoreańskim futbolem w ręce Chang Seong-taeka. To człowiek numer 2 w hierarchii władz w Phenianie i mąż młodszej siostry Kim Dzong Ila. Wielki wódz stracił serce do piłki, ale i tak czasem publicznie wyrażał smutek z powodu braku sukcesów piłkarzy.

Czy piłkarze bali się, że za ten brak sukcesów zostaną jakoś ukarani?

Raczej nie. Wcześniej groźba kary była rzeczywiście realna. Po sukcesie w 1966 r. przez wiele lat za sukcesy na arenie międzynarodowej wynagradzano trenerów i piłkarzy przydziałami na mieszkanie. Za to za porażki wysyłano ich do pracy w kopalni węgla. Za przegrane mecze z Japonią i Koreą Południową podczas kwalifikacji do mistrzostw świata w USA w 1994 r. władze w Phenianie ukarały piłkarzy, zabraniając im zagranicznych wyjazdów. Ale w ostatnich latach właściwie już nikt nie interesował się tym, czy piłkarze wygrywają, czy przegrywają. Więc i oni nie odczuwali strachu, że przegrana może się dla nich źle skończyć.

A jaki jest system szkolenia piłkarzy w Korei?

Wyłuskuje się sportowe talenty już w gimnazjum. Nastolatek, który ma dryg do piłki, uczy się pod okiem trenera w lokalnym klubie piłkarskim. Jeśli robi postępy, zostaje wysłany do większego miasta i tam przechodzi intensywne szkolenie. Od tej pory zamiast chodzić do szkoły, trenuje. Najzdolniejsi są wybierani do najlepszych klubów, a stamtąd mogą trafić do kadry.

Jak wyglądały za pana czasów treningi?

W latach 60., gdy sam grałem w reprezentacji narodowej juniorów, treningi były bardzo ciężkie. To była bardziej zaprawa wojskowa niż sport. Ale już od lat 70. we wszystkich klubach wprowadzono europejski system szkoleniowy, więc zajęcia prowadzono bardzo racjonalnie. Stosowaliśmy naukowe podejście do piłki nożnej, dokładnie tak jak robią to szkoleniowcy w Niemczech czy we Francji. Nie trenowaliśmy dłużej niż 90 minut dziennie, a jedynie w wyjątkowych sytuacjach 110 minut. Zwykły dzień piłkarza wyglądał tak: trening, potem odpoczynek i czas na życie prywatne, czytanie książek. Nic nadzwyczajnego. Nawet w tak zamkniętym reżimie komunistycznym, jakim jest Korea, wcale nie wywierano na graczy jakiejś straszliwej presji.

A czy to prawda, że zawodników obowiązuje bezwzględne posłuszeństwo wobec trenera?

Tak, ale to jest element kultury Wschodu, a nie metoda szkoleniowa. Zgodnie z zasadami konfucjanizmu trenerowi, ale również każdemu, kto jest wyżej w hierarchii, należy się szacunek i posłuszeństwo. Ale ponieważ mam doskonałe porównanie z Koreą Południową, gdzie teraz pracuję, to mogę powiedzieć, że na Północy stosunki między trenerem a zawodnikami były o wiele bardziej demokratyczne niż tu.

Czy na zgrupowaniu kadry zdarzały się kary cielesne?

Owszem, ale nie dlatego, że to się działo w reżimie komunistycznym. Kary fizyczne są stosowane wszędzie tam, gdzie panuje kultura konfucjańska. I nikt nie traktuje tego jako zniewagi, to po prostu normalny rodzaj kary, po którym stosunki szybko wracają do normy.

Czy w piłkarze stosowali doping?

Nic na ten temat nie wiem.

A jak zawodnicy zarabiali na życie?

Ich jedynym zajęciem była gra w piłkę. W Korei jest system klubowy, więc wszyscy piłkarze to profesjonaliści. Kluby zapewniały im mieszkania, wyżywienie, wszystko. Dostawali też nagrody pieniężne, choć raczej rzadko.