Na lotnisku w Phenianie gratulowali im kibice, sekretarz KC Koreańskiej Partii Pracy i wiceprzewodniczący parlamentu. Tak "cały naród północnokoreański" witał swoich bohaterów, którzy po raz pierwszy od 1966 roku zagrają na mundialu.

Reklama

Do historycznego sukcesu Korei Płn. wystarczył remis 0:0 z Arabią Saudyjską w Rijadzie. Goście grali tak, jak przez całe eliminacje - ośmiu piłkarzy się broni, a gdy nadarza się okazja, to biegną z kontratakiem. Totalny posłuch i dyscyplina. W tabeli Korea Płn. ustąpiła tylko swojemu sąsiadowi z południa. FIFA skomentowała to w swoim zupełnie apolitycznym stylu: powrót do czołówki po tylu latach to wielki sukces. Światowa federacja wychodzi ze słusznego założenia, że futbol nie powinien mieszać się do polityki i odwrotnie. Na przykład dziennikarzom, którzy relacjonowali mecz Korei Płn. w Japonii powiedziano, że powinni pisać tylko o tym, co widać na boisku. Ale czasami futbol jest zupełnie nie apolityczny.

Jak donoszą chińskie agencje, informacja o historycznym sukcesie podopiecznych Kima Jong-Huna dotarła do Korei Płn. z jednodniowym opóźnieniem. Tyle czasu zajęło cenzorom wycięcie wszelkich ujęć i wypowiedzi piłkarzy, które nie były zgodne z oficjalną linią partii. Tak więc ci szczęściarze, którzy posiadają telewizor (szacuje się, że w Korei Płn. na 1000 mieszkańców przypada 55 odbiorników), jako pierwsi zobaczyli płaczącego ze szczęścia Jong Tae-se. 25-letni Jong jest w Korei Płn. kimś w rodzaju gwiazdy. Urodził się w Japonii i jako jeden z nielicznych reprezentantów KRLD może na co dzień grać poza granicami kraju. Z racji pochodzenia rodziców mógł wybierać, w jakiej kadrze chciałby grać - Japonii czy Korei Płd. Wybrał Koreę Północną. Ofiara propagandy.

Jednak Jong i tak jest szczęściarzem. W przeciwieństwie do swoich kolegów z reprezentacji ma taką fryzurę, jaką chce. Zdaniem japońskich i chińskich dziennikarzy łatwo jest bowiem rozpoznać, który z piłkarzy Jong-Huna gra w klubie "wojskowym", ("klub wojskowy" w Polsce był zupełnie czymś innym niż "klub wojskowy" w Korei Płn. dziś), który w drużynie "należącej" do ministerstwa bezpieczeństwa publicznego (bo i taka jest - Amrokgang), a który do ministerstwa przemysłu lekkiego. Wszystkie drużyny łączy jedno: piłkarz w swoich prawach niewiele różni się od szarego obywatela, też nie ma nic do powiedzenia. Wygra - dostanie jakieś bony. Przegra - straci to, co dostał.

"Większość północnokoreańskich kadrowiczów na co dzień gra w drużynach, które są kontrolowane przez armię. Mają normalną musztrę, treningi na poligonie, a potem na boisku" - mówi nam proszący o anonimowość dziennikarz „The Korea Times”. "Oficerowie decydują, kiedy piłkarze mogą spać, kiedy jeść, a kiedy rozmawiać. Proszę spojrzeć, jak ci zawodnicy wyglądają na boisku. Ostrzyżeni, skoncentrowani na celu, zdyscyplinowani. Przecież to żołnierze".

Koreańczycy z północy nauczeni są nie przegrywać. Zahartowani w kraju, nie robi im różnicy, czy grają na krzywym boisku w Iranie, w ulewie w Japonii, czy też w 40-stopniowym upale w Arabii Saudyjskiej. To wszystko nie ma znaczenia wobec konsekwencji, jakie mogą ich spotkać w przypadku przegranej. Wielki wódz Kim Dzong Il, który przez jakiś czas wcielił się nawet w rolę menedżera kadry i "reformatora" rozgrywek ligowych, zdaje sobie sprawę, że futbol, jeden z najpopularniejszych sportów w kraju, może przysporzyć partii popularności. Tak naprawdę nie wiadomo, co dzieje się z piłkarzami, którzy zawiodą czołowych polityków. Na pewno nie jest tak źle, jak kilka lat temu w Iraku, gdzie piłkarzy po kompromitujących porażkach poddawano torturom.

Na mistrzostwach świata w 1966 roku Korea Płn. była rewelacją, doszła aż do ćwierćfinału, pokonując po drodze między innymi Włochów. Gdy Koreańczycy wrócili do Korei, czekały na nich medale (na Włochów w Rzymie czekały pomidory, a selekcjoner Edmondo Fabbri jeszcze przez kilka lat na boiskach Serie A słyszał ironiczne "Ko-re-a!"). Jednak nie dla wszystkich. Niektórzy - jak wspominał jeden z piłkarzy na łamach BBC - zostali zesłani do kopalni za to, że podczas mundialu w Anglii "źle się prowadzili".

Reklama

Północnokoreańska federacja robi więc obecnie wszystko, aby uchronić swoich piłkarzy przed podobnym losem. Albo przez deprecjonowanie rywali (w zeszłym roku Korea Płn. podczas meczu w Phenianie nie pozwoliła zawiesić południowokoreańskiej flagi i odegrać hymnu sąsiadów; mecz przeniesiono do Szanghaju). Albo przez usprawiedliwianie. Po kwietniowej porażce z Koreą Płd. w Seulu federacja północnokoreańska oskarżyła rywali o… zatrucie kilku piłkarzy przeterminowanym jedzeniem. Piłkarze jakoś przeżyli. I zatrucie, i powrót do kraju. Partia oczywiście uwierzyła w niegodziwość sąsiadów, a nie brak umiejętności piłkarzy.

I sporo na tym zyska. "Dzięki trosce naszego przywódcy Kim Dzong Ila nasz futbol nie ma żadnych limitów. Te mistrzostwa będą dowodem na to, że Korea Północna jest potęgą" - powiedział naukowiec z Instytutu Nauki Sportu Ri Tong Kyu.

Mówi się, że po sukcesie drużyny Jong-Huna nie będzie potrzebne żadne ministerstwo unifikacji, aby jeszcze bardziej zunifikować kraj. Wprawdzie żaden z obywateli nie będzie mógł wyjechać do RPA, ale to nic. Władza na bieżąco będzie ich informować o sukcesach. Oczywiście z jednodniowym opóźnieniem.