To będzie najdroższa olimpiada w historii - słyszymy to chyba przy okazji każdych igrzysk. Jednak w przypadku żadnej olimpijskiej imprezy to zdanie nie jest bardziej prawdziwe niż w przypadku zimowych igrzysk w Soczi. Koszty organizacji szacowane są na 50 mld dol.

Reklama

Pominąwszy już fakt, że Soczi jest jednym z niewielu miejsc w Rosji, w których trudno o śnieg, organizatorzy wydali naprawdę kupę kasy. Jednym z elementów gigantycznego rachunku jest m.in. droga łącząca obiekty znajdujące się nad morzem z tymi w górach, która kosztowała 9 mld dol. W Rosji nikt już nawet nie łudzi się, że koszty olimpiady się zwrócą, jednak władze federalne w Moskwie wciąż mają nadzieję, że zrobią z Soczi resort, który będzie magnesem dla turystów z całego świata. Jak pokazuje historia miast organizatorów, nie zawsze się to udawało.

Na usprawiedliwienie Rosjan można powiedzieć, że w historii organizacji igrzysk olimpijskich nie zdarzyło się chyba jeszcze, żeby organizatorzy zmieścili się w deklarowanym Komitetowi Olimpijskiemu budżecie. Jak wyliczyli Bent Flyvbjerg i Allison Stewart z Saïd Business School, ekonomicznej części Uniwersytetu w Oksfordzie, między 1960 a 2012 r. średnio koszt organizacji olimpiady był o 179 proc. większy od kwoty deklarowanej przez organizatorów. Po Soczi ten wskaźnik mocno wystrzeli w górę, bowiem Rosjanie deklarowali, że wydadzą na organizację 12 mld dol. Znaczy to tyle, że przekroczyli planowany budżet o prawie 500 proc.



W przypadku Soczi przynajmniej dane dotyczące kosztów organizacji są publiczne dostępne. Zdarzało się bowiem i tak, że organizatorzy ze wstydu… palili faktury. Tak było w przypadku Nagano, gdzie wiceprzewodniczący komitetu organizacyjnego Sumikazu Yamaguchi spalił w kominku 90 opasłych tomów, w których zapisany był każdy jen wydany na organizację tamtejszych zimowych igrzysk. Stało się to po tym, jak opinia publiczna zaczęła żądać upublicznienia tych danych pod wpływem niepokojących doniesień o wysokich kosztach utrzymania pozostałej po imprezie infrastruktury.

Co więcej, okazało się na przykład, że stacja szybkiej kolei miastu bardziej zaszkodziła, niż pomogła. Szybki dojazd sprawił bowiem, że do Nagano narciarze zaczęli wpadać na jeden dzień, bez kupowania noclegu, co odbiło się na hotelach. Ogólnie koszt infrastruktury zbudowanej na potrzeby olimpiady szacowano na 10 mld dol.

Na minusie byli także organizatorzy olimpiady w Vancouver w 2010 r. Ogólnie miasto wydało na organizację ok. miliarda dolarów. Duże oczekiwania łączono zwłaszcza z malowniczo położoną wioską olimpijską, budynki w której zostały potem przekształcone na luksusowe apartamentowce. Sprzedaż pod egidą miasta szła jednak tak niemrawo, że ostatecznie zwrócono się o pomoc do jednej z globalnych firmy konsultingowych. Mówi się, że miasto będzie 170 mln dol. na minusie.

W historii igrzysk zimowych zdarzało się tez, że to organizatorzy sami rzucali kłody pod nogi opłacalności olimpijskiego przedsięwzięcia. Tak było w 1980 r. w Lake Placid, gdzie idiotyczny system sprzedaży biletów zaważył na frekwencji podczas wielu zawodów. Kasy z niesprzedanymi wcześniej biletami znajdowały się bowiem na terenie olimpijskim, do wstępu na który potrzebny był… bilet.

Reklama

Historia najnowsza pokazuje jednak, że organizacja olimpiady może się opłacać. Z takimi ocenami można spotkać się w Turynie, który był gospodarzem igrzysk w 2006 r. Komitet organizacyjny zakończył imprezę będąc 3,2 mln dol. na minusie, co stanowiło 2 proc. z 1,58 mld całego budżetu. Jak tylko jednak ucichł gwar sportowej rywalizacji, obiekty sportowe zaczęli oblegać turyści, a wraz z nimi pojawił się dochód. To pomogło ugruntować pozycję Turynu jako miejsca zimowych wypadów. Podobnie stało cztery lata wcześniej w Salt Lake City.

Dochody z imprezy nie tylko pokryły koszt organizacji w wysokości 2 mld dol. (z czego 500 mln wydano na zabezpieczenie imprezy), ale nawet zapewniły zysk w wysokości 100 mln dol. Zaś dzięki infrastrukturze Utah stało się popularnym miejscem wypadów narciarskich. Dzisiaj obroty tej branży szacowane są na miliard dolarów