"Jesteśmy bardzo zadowoleni ze współpracy z panem Beenhakkerem i cieszymy się, że może być ona kontynuowana. Niestety, przez najbliższe dwa lata będzie mógł pełnić tylko funkcję strategicznego doradcy. Zawarliśmy już jednak porozumienie, że w 2008 roku wróci na stanowisko selekcjonera i będzie prowadzić reprezentację naszego kraju przynajmniej do 2010 roku" - powiedziała DZIENNIKOWI Sharon O'Brien, asystent generalnego menadżera federacji Trynidadu i Tabago.
Powodów do radości nie mają za to w Polskim Związku Piłki Nożnej. "Jeśli teraz faktycznie współpracuje z federacją Trynidadu i Tabago jako doradca, to dla mnie nie jest to rzecz normalna ani właściwa" - ocenił szef Wydziału Szkolenia w PZPN, Jerzy Engel.
Szef sejmowej komisji sportu Jerzy Wójcik przyznaje, że już w ubiegłym miesiącu pytał w PZPN o dwa etaty Beenhakkera. "Panowie Kolater, Apostel, Listkiewicz i Lato udali, ze nie wiedzą o co chodzi. Coś tam bąknęli, że obiło im się o uszy i zrobili głupie miny" - opowiada Wójcik. Jego zdaniem, gdyby okazało sie, że Beenhakker bierze kasę z innej federacji to byłby to paradoks na skalę światową. Poseł, który był zagorzałym przeciwnikiem zatrudnienia obcokrajowca jako selekcjonera polskiej reprezentacji dodał, że dziwi go też, iż wszyscy współpracownicy Beenhakkera zostali na Karaibach. "Tak się przecież nie robi!" - grzmi.
Sam Beenhakker o tym, czy dostaje wynagrodzenie od zagranicznej federacji milczy. A odnośnie poradzenia sobie z obowiązkami mówi jedynie, że będzie doradzał piłkarzom z Karaibów, jeśli pozwolą mu na to obowiązki w Polsce.
Czy zdoła się skoncentrować na pracy z reprezentacją Polski, za co ma zagwarantowane 600 tys. euro rocznej pensji? Po wynikach to poznamy...