Przed wylotem do Kanady zapowiadał pan, że jedzie po złoto. Wraca pan z dwoma srebrnymi medalami. Jest pan rozczarowany?
ADAM MAŁYSZ: Dla mnie te dwa srebrne, to jest jak złoto. Ammann był poza zasięgiem, a ja walczyłem z resztą. Ta reszta mnie nie pokonała.
W czym tkwi tajemnica sukcesów Ammanna?
Ma niesamowitą technikę, bardzo mocno odbija się do przodu dzięki czemu nie wytraca szybkości na progu. Ja mam troszkę inną technikę. Już w tym sezonie musiałem odrobinę się przestawić, i to mi się udało. Ale nie wolno zapominać, że ja zaczynałem skakanie jeszcze stylem klasycznym, bardzo różniącym się od obecnego. Wprowadzanie takich zmian wymaga ogromnego wysiłku i nakładu pracy. To moje przestawienie poszło jednak w dobrym kierunku, ale jeszcze niewystarczająco, by pokonać Ammanna.
Jaki wpływ na wyniki Szwajcara mają jego cudowne wiązania?
Jego narty, dzięki zastosowaniu nowych wiązań, niosą dużo dalej. Szwajcarzy nigdy nie byli potęgą w wynalazkach technicznych, ale tym razem Ammann zadał wszystkim potężny cios. Ważną rolę odegrał też jego serwismen z Austrii, który wbił nóż w plecy swoim rodakom, bo to za jego sprawą pojawiły się te nowe wiązania. Jego zasługą były też świetne szybkości, jakie osiągał na skoczni Simon.
Na początku sezonu nic nie zapowiadało, że w Vancouver będzie pan lepszy od Schlierenzauera, czy Morgensterna. Jaka jest pańska recepta na sukces?
Przede wszystkim to jest zasługa grupy, która mnie prowadziła, po drugie – ogromnego zapału i uporu. A także chęc udowodnienia wszystkim, którzy nie wierzyli, że w wieku 32 lat można zdobywać medale na igrzyskach. Tym bardziej w skokach narciarskich, w których zazwyczaj zawodnicy rzadko dociągali do trzydziestki. Ostatnio się to trochę zmieniło, są Noriaki Kasai, czy Takanaobu Okabe, którzy mają grubo powyżej 30 lat. Ja obecnie jestem czwarty pod względem wieku. Ale cały czas czuję się dobrze, skoki przynoszą mi nadal niezmierną frajdę, a przede wszystkim – sprawia mi frajdę radość kibiców. Pamiętam jeszcze jak podczas Pucharu Świata w Zakopanem krzyczeli do mnie, bym nie kończył kariery, że mogę skakać słabiej, ale oni i tak będą dla mnie przyjeżdżali.
czytaj dalej
A jak długo będzie pan skakał? Czy dotrwa pan do igrzysk w Soczi, by powalczyc o złoto?
Boję się tego pytania, bo często ostatnio jest mi ono zadawane. Nie myślę o Soczi. Cieszę się ogromnie z sukcesu, który odniosłem w Vancouver. Tak jak powiedziałem będę skakać do mistrzostw świata w Oslo, a co będzie później – zobaczymy.
A gdzie są pańscy następcy?
To jest bardzo trudne pytanie dla zawodnika, który wciąż jest aktywny. Wydaje mi się, że nie jest tak, że nie mam następcy. Tych kolejnych po mnie jest bardzo wielu, to są bardzo utalentowani zawodnicy, ale oni muszą się obudzić. Pożądnie trenować i uwierzyć, że potrafią. I wtedy będziemy mogli się cieszyć z ich triumfów. Młodzież w Polsce mamy niesamowitą. Oni wygrywają wszystkie zawody juniorskie. Później jednak trzeba coś wybrać – albo idzie się do pracy i odpuszcza treningi, albo skacze się dalej. Na te wyniki musimy po prostu cierpliwie poczekać. Może to szóste miejsce w drużynie to nie było to, czego wszyscy oczekiwaliśmy, ale nie było też złe. Przed tymi chłopakami jest jeszcze wiele olimpiad.
Jakie są pana najbliższe plany?
Jedziemy do Wisły. Tam trochę odpoczniemy, pewnie zjem też jakiś dobry posiłek. Żona coś mi ugotuje. I cóż czekają nas potem kolejne starty, w Turnieju Nordyckim i na mistrzostwach świata w lotach.