Szymon Ziółkowski padł. Konia z rzędem temu, kto wie, jak to się stało, że człowiek nie tylko nie wygrał, ale nawet nie zdobył medalu. A wszystkie znaki na boiskach, gdzie spadał jego młot mówiły, że medal będzie i to złoty. Może jest on zbyt przywiązany do teorii pierwszego rzutu, który akurat mu nie wyszedł, bo lał deszcz i koło było śliskie, dlatego się zestresował, zagotował i uszła z niego cała para. Może są inne powody.

W każdym razie wybrał sobie dzień na kryzys najgorszy z możliwych. Tyrał jak wół, od rana do wieczora, miał "doła” i ładnie się z niego wygramolił. Dlatego, że zaczęło mu iść. Dlatego, że znów zaczął się liczyć i ludzie zaczęli go szanować, a rywale poczuli respekt. Ale nie wyszło i po herbacie. Obiecał, że "nie będzie się chlastał” z powodu przegranej. Rozsądna koncepcja, w końcu to tylko sport. Ale pogadać przy goleniu ze sobą musi. I może dobrze, że nie zdobył żadnego medalu, bo ta rozmowa musi być twarda.

Ziółkowski przynajmniej nie udaje, że jest dobrze, gdy jest źle. Nie można tego powiedzieć o innych reprezentantach Polski. Słyszę, co mówią dla telewizji i ogarnia mnie zgroza. Chór szczęśliwców powtarza jak mantrę, że bardzo się cieszą ze swoich piątych czy siódmych miejsc, gdyż taki był ich cel i zupełnie ich nie martwi, że nie zdobywają medali, bo takiego celu nie mieli. Jedna koleżanka nawet oświadczyła, że formę ma, ale nie umie jej pokazać. Druga, że zrobiła wybitną karierę, co jest o tyle prawdą, bo jest przeciętna wybitnie. Skąd się biorą te szaraki w tak kolorowym, naszpikowanym indywidualnościami sporcie, nie wiem. W każdym razie mnie to wkurza. Jako stary sportowiec wiem jedno – sport jest dla tych, którzy chcą wygrywać i tylko tacy wygrywają. Czasem też przegrywają jak Ziółkowski, Holm czy Brgqvist, ale wtedy nie robią z tego święta. Za dużo mamy tu takich, którzy przyjechali walczyć o sportowe stypendia. Za mało tych, którzy przyjechali po medale.

Monika Pyrek jest z tych drugich. Nastawiła się na medal i ma. Pogoda była fatalna, rozbieg i tyczki mokre, ziąb przenikał do szpiku. Dziewczyna walczyła jak lwica. Najpierw z sobą, co widać na twarzy. Pyrek nie mogłaby grać w pokera, gdyż nawet małe niepowodzenie przekłada się natychmiast na grymas wielkiego nieszczęścia. Wtedy wygląda jakby żuła cytrynę albo nagle dostała kataru. Lecz trwa to krótko i zaraz następuje mobilizacja. Gdy już zdobyła srebrny medal, chciała więcej. Chciała wygrać z Isinbajewą, bo dlaczego by nie. Raz wygrała, mogłaby i drugi. Walczyła na 480 i było blisko. I o to chodzi. Profesor Pyrek mogłaby udzielać lekcji koleżankom i kolegom na temat motywacji oraz mentalności lekkoatlety.





Reklama