A i tego najpewniej nie ma! Tłumaczenia prezesa PZPN Michała Listkiewicza biorą więc w łeb! "Nie chcieliśmy łamać przepisów i zatrudniać Beenhakkera na czarno. Dlatego na razie nie pobiera wynagrodzenia, a prowadzi reprezentację na zasadzie dżentelmeńskiej umowy. Można powiedzieć, że jako wolontariusz" - wije się Listkiewicz.
Tyle że szczegółowe zasady świadczenia usług przez społeczników dokładnie określa ustawa o wolontariacie. Mówi ona o tym, że organizacja powinna przede wszystkim podpisać porozumienie z wolontariuszem. Strony umawiają się, czy organizacja będzie pokrywać koszty przejazdów służbowych i diet oraz ubezpieczenia od nieszczęśliwych wypadków. Jak i za ile może podróżować wolontariusz - też jest ściśle określone.
"Chyba, że zarząd PZPN podjąłby uchwałę, że Beenhakker będzie dostawał 600 tys. euro rocznie... diet" - śmieje się szef Centrum Wolontariatu. Darek Pietrowski dodaje, że kasa to nie wszystkie powinności organizacji względem wolontariusza. Powinien on zostać poinformowany o zasadach bhp; co więcej, trzeba mu zapewnić higieniczne warunki pracy. W przypadku całego zamieszania z Beenhakerem trudno jednak mówić o higienie... psychicznej.