"Mourinho to wielki trener, jestem pełen podziwu dla jego sposobu pracy" - powiedział Rijkaard (ten sam człowiek, który sugerował kiedyś, aby Mourinho udał się do psychiatry). "Portugalczyk wykonał kawał dobrej roboty. A że kiedyś oskarżał mnie o kolaborację z arbitrami? Cóż, nie lubi ograniczać swojej osobowości. Szanuję to" - twierdzi Holender.

Mourinho też się zmienił. Nie oskarża, nie prowokuje, nie puszy się. Ostatnie zwycięstwo nad Barceloną zadedykował zamarłej pracownicy swojego klubu. Wyglądał na szczerego. Gdy w meczu minionej kolejki Premiership z Sheffield United Frank Lampard oberwał plastikową butelką rzuconą z trybun, Mourinho nie wściekał się i nie oskarżał gospodarzy o złą organizację i atak na życie piłkarza Chelsea. "Byłoby dobrze, gdyby kibic, który to zrobił, spędził noc w więzieniu. Byłoby nie fair, gdyby nasza federacja ukarała całe Sheffield i 30 tysięcy fanów tego klubu" - rzucił Mourinho.

Oczywiście Rijkaard w pewnym momencie burknął, że Chelsea w ostatnim meczu z Barceloną niczego go nie nauczyła, choć wygrała, a Mourinho nie byłby sobą, gdyby nie dał do zrozumienia, że napastnicy Barcelony lubią symulować faule (jak Eidur Gudjohnsen w niedzielnym meczu z Huelvą). Ale co to za wojna? To już taka potyczka, dżentelmeńska, ze wszystkimi honorami. Ktoś dzisiaj krzyknie "touche!”, nic więcej.