Włoszczowska potwierdziła, że wystartuje jeszcze w najbliższy weekend w Pucharze Świata w Lenzerheide oraz 16 lipca w mistrzostwach Polski w Gielniowie. 22 lipca poleci na trzy i pół tygodnia do Kolumbii, a bezpośrednio stamtąd - do Rio, na cztery dni przed wyścigiem olimpijskim. O medal będzie walczyć przedostatniego dnia igrzysk - 20 sierpnia.
Przez całą karierę przygotowywałam się do ważnych imprez w ten sposób, aby start wypadł cztery-pięć dni po zejściu z gór. Co prawda korci mnie, aby przetestować inny schemat, ale igrzyska olimpijskie nie są najlepszym momentem na eksperymenty – przyznała zawodniczka grupy Kross.
Włoszczowska była bardzo zadowolona ze swojego pierwszego obozu treningowego w Kolumbii, na który wyjechała w lutym. Chwaliła sobie klimat, jedzenie (szczególnie koktajl z papai i naleśniki), dobrze przygotowane trasy, na których mogła trenować z dobrymi kolarzami.
Spodziewa się, że podobnie będzie i tym razem. Zamierza trenować na wysokości 2500 m n.p.m. w okolicach Medellin, a towarzyszyć jej będą cztery osoby: trener, mechanik, masażysta oraz lekarz.
W Kolumbii będzie cisza i święty spokój. Pobyt w wiosce olimpijskiej jest super, gdy przyjeżdża się pierwszy raz na igrzyskach. Wtedy człowiek jest podekscytowany, ciekawy, wydzielają się endorfiny. Za drugim razem wioska nie robi już wrażenia, a widzisz więcej sportowców zawiedzionych swoim występem niż tych szczęśliwych. Czekanie na start wypala, zwłaszcza że my startujemy pod sam koniec igrzysk - powiedziała.
O pechowych mistrzostwach świata w czeskiej miejscowości Nove Mesto na Morave chciałaby jak najszybciej zapomnieć, mimo że startując z marszu, bez specjalnych przygotowań, wypadła bardzo dobrze. Zdobyłaby srebrny medal, gdyby nie defekt na ostatniej rundzie. Ostatecznie uplasowała się tuż za podium, przegrywając brąz o centymetry z Kanadyjką Emily Batty.
Emocje opadają i trzeba brać się do roboty. Igrzyska olimpijskie są o niebo ważniejsze od mistrzostw świata, ale szkoda niewykorzystanej szansy, bo pod względem motywacji dużo lepiej działają sukcesy niż porażki. Nie chcę już myśleć o tym pechowym starcie – przyznała.
Trasę w Rio de Janeiro Włoszczowska doskonale zna i pamięta „z głowy”. Objechała ją i sfilmowała podczas rekonesansu olimpijskiego jesienią ubiegłego roku, pomierzyła wszystkie przeszkody. Upatrzyła sobie także miejsce do ataku – ostatni, długi podjazd, choć uważa, że wyścig rozegra się „bez ataków, ale tempem, zwłaszcza że może być upał”.
Dodatkową motywacją dla Włoszczowskiej jest fakt, że z powodu złamania kości stopy ominęły ją igrzyska w Londynie w 2012 roku. Zawodniczka miała wtedy wielki apetyt, aby poprawić swoje osiągnięcie z poprzednich igrzysk w Pekinie, gdzie zdobyła srebrny medal. Te plany musiała odłożyć na przyszłość.
Przed startem w Rio de Janeiro jest optymistką.
Z tym zdrowiem, z tą dyspozycją, którą chcę jeszcze poprawić, z tym sprzętem, który mam, stać mnie na podium w Rio. Kandydatek do zwycięstwa jest nie więcej niż dziesięć, a do medalu – może piętnaście. Jestem w tym gronie – podsumowała.