Zbigniew Boniek zwolnił w styczniu Jerzego Brzęczka i nowym selekcjonerem naszej kadry uczynił Paulo Sousę. Wraz z pojawieniem się Portugalczyka miały przyjść wyniki i nowa, lepsza jakość. Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze. Euro 2020 zakończyło się dla nas fatalnie, ale czy mogło inaczej?

Reklama

Pod wodzą Sousy Polacy przed mistrzostwami Europy wygrali tylko jeden mecz. I to ze słabiutką Andorą. W każdym spotkaniu nie potrafili zachować czystego konta. Nawet z Islandią stracili dwie bramki, a z Węgrami aż trzy. Do turnieju przystępowaliśmy z obroną dziurawą, jak durszlak. Krótko podsumowując występ naszych orłów na Euro 2020 można powiedzieć, że był to dramat w trzech aktach. Na chwilę Hiszpanie nas podłączyli do kroplówki, ale Szwedzi nie mieli litości i zakończyli agonię.

Akt I - pokonanie Słowaków miało być formalnością

Reklama

Przed pierwszym meczem na ME kibice nie zastanawiali się, "czy", tylko "ile" wygramy z reprezentacją południowych sąsiadów. Rzeczywistość okazała się brutalna. Uważany za kluczowy mecz zakończył się porażką biało-czerwonych. Juniorskie błędy w obronie i czerwona kartka Grzegorza Krychowiaka sprawiły, że na starcie zaliczyliśmy... falstart.

Porażka była jak najbardziej zasłużona. Graliśmy bardzo słabo. Brakowało zrozumienia, szybkości, siły, zdecydowania, w zasadzie wszystkiego. Porażka 1:2 sprawiła, że już w drugim meczu z Hiszpanią graliśmy "o wszystko".

Akt II - remis z Hiszpanią zamazał rzeczywistość

By zachować szanse na wyjście z grupy nie wolno było nam przegrać Hiszpanami. To się udało. Remis 1:1 sprawił, że część ekspertów, kibiców i sami piłkarze uwierzyli, że dla biało-czerwonych Euro 2020 nie skończy się po trzech spotkaniach.

Jednak czy faktycznie ten mecz dawał nadzieję? Nie. Owszem Polacy grali z większym zaangażowaniem niż ze Słowacją. Była determinacja i wola walki, ale nic więcej. Piłki w piłce było tyle co kot napłakał. Na przeciętnie grających w tym dniu rywali to wystarczyło, by z nimi zremisować. Choć trzeba przyznać, ze mieliśmy mnóstwo szczęścia, bo Hiszpanie zmarnowali rzut karny, a sędzia przy wyrównującym golu Roberta Lewandowskiego powinien odgwizdać faul polskiego napastnika na obrońcy.

Reklama

Akt III - Szwedzi zdjęli optymistom różowe okulary z nosa

Po "zwycięskim" remisie znów serca odżyły. Pojawiła się nadzieja i wiara. Jednak jeśli, ktoś nie oglądał meczu z Hiszpanią przez różowe okulary mógł tylko liczyć, że ze Szwedami znów uśmiechnie się do nas szczęście, bo argumentów na pokonanie Skandynawów nie było żadnych.

Niektórzy łudzili się, że Polakom w trzecim meczu na Euro 2020 pomoże upał (który miał bardziej doskwierać rywalom) oraz to iż Szwedzi już przed meczem mieli zapewniony awans do fazy pucharowej i przez to nieco "odpuszczą". Nic z tego. Przeciwnicy nie wystawili rezerw, a o tym, że grają na serio przekonaliśmy się już w 2. minucie spotkania. Znów dziecinne błędy i nieporadność w obronie. Chaos i brak pomysłu w ofensywie. Źle to wyglądało i fatalnie zakończyło.

Porażka 2:3 sprawiła, że Polacy wracają do domu. Pozostaje pytanie co dalej? Gdyby selekcjonerem był Polak, to po takim występie Zbigniew Boniek nie zastanawiałby się nawet przez sekundę nad wręczeniem mu wypowiedzenia. Jednak prezes PZPN już kilka dni temu zapowiedział, że Sousa bez względu na końcowy wynik na ME zachowa posadę. Tak więc po klęsce na Euro 2020 zostajemy z trenerem pod wodzą którego wygrać potrafimy tylko z Andorą...