"Dwie piłki zadecydowały o tym, że wciąż jeszcze liczymy się w turnieju. Akurat spadły one po stronie rywalek, ale przecież równie dobrze mogło być inaczej. To pokazuje jak cienka linia jest między euforią, a rozpaczą. Cieszę się, że wyszliśmy z opresji, choć równie dobrze mogliśmy wygrać 3:1. W czwartym secie robiliśmy masę błędów i tak naprawdę to podaliśmy im rękę" - mówił Matlak.
Szkoleniowiec nie ukrywa, że kluczem do sukcesu oprócz dobrej zagrywki, była zmiana ustawienia i odciążenie Małgorzaty Glinki-Mogentale od przyjęcia zagrywki. Jednocześnie za Joannę Kaczor weszła Karolina Kosek, która zaliczyła bardzo dobre spotkanie.
"Nie jest łatwo zmienić coś, co przygotowywało się przez dwa miesiące. Ja o Karolinie pamiętałem, bo to ona była jedną z bohaterek Grand Prix. I dzisiaj nie zawiodła. Ale na pewno przestawienie Gośki Glinki na pozycję ataku wniosło dużo więcej niż jej gra na pozornym przyjęciu. Dzisiaj na boisku zobaczyliśmy dawno niewidzianą Glinkę, bo to ona ten pociągnęła zespół. Nie wiem tylko jak jutro będzie wyglądać fizycznie. Po dwuletniej przerwie zagrała po raz pierwszy taki ciężki i długi mecz. Chyba po raz pierwszy jak ze sobą współpracujemy w reprezentacji jej uderzenia były tak mocne i soczyste. Naprawdę dzisiaj pomogła nam bardziej, niż wcześniej liczyliśmy" - ocenił szkoleniowiec.
Matlak nie ukrywał, że statystyki ze spotkania trochę go zaskoczyły. Jak podkreślił, w swoim zespole widzi jeszcze rezerwy.
"Wygraliśmy z Koreą i na przyjęciu, i na zagrywce, gdzie one były liderkami w tych statystykach. Gdyby nie te nieszczęsne 30 błędów po naszej stronie, byłoby nam łatwiej. Myślę, że jeszcze stać nas na lepszą grę na zagrywce. Mamy jeszcze rezerwy i to też jest budujące" - podkreślił.
Pytany, dlaczego jego podopieczne tak słabo zagrały w pierwszym secie, którego przegrały do 12, odparł: "Po przegranych dwóch meczach z Japonią i Serbią musieliśmy czekać aż sześć dni na wymagającego rywala. Ciężko było nam się pozbierać, stąd może dlatego tak ten pierwszy set wyglądał" - skomentował.