Niepozorny, bo ma tylko 183 cm wzrostu, nazywany jest z tego względu również "krasnal". Z olbrzymim poczuciem humoru, ale nie znoszący sprzeciwu. Ambitny, bo liczy się dla niego tylko podium i nie bojący się ambitnych deklaracji.

Jak sam wielokrotnie podkreślał, brakuje mu jednego - olimpijskiego złota. Nie stanął w igrzyskach na najwyższym stopniu podium ani jako zawodnik, ani jako trener. To dlatego w lutym 2011 roku zgodził się poprowadzić polską reprezentację. Uwierzył w sukces i systematycznie do niego dąży.

Reklama

Urodził się 8 października 1960 roku w małej włoskiej miejscowości Poggio Rusco w Lombardii na północy kraju. Siatkarski świat usłyszał o nim, gdy w 1977 roku podpisał pierwszy kontrakt z Pallavolo Parma. Mimo swojego niewielkiego wzrostu szybko trafił do kadry juniorów. Później, jako rozgrywający, stał się głównym reżyserem gry w dorosłej włoskiej kadrze.

Pierwszy wielki sukces przyszedł w 1989 roku, kiedy poprowadził Italię do złota mistrzostw Europy. Powiedział wówczas, że uwielbia stawać na najwyższym stopniu podium i zamierza to kontynuować.

Tak też się stało. Później było złoto mistrzostw świata (1990) i w tym samym roku Ligi Światowej. Mówiono wówczas o nim, że jest nieobliczalny, wybuchowy i... kłótliwy. Jak mu coś nie pasowało, zawsze potrafił to powiedzieć na głos. Prawdziwy lider.

Szybko jednak zrezygnował z gry w siatkówkę. W wieku 34 lat postanowił spróbować swoich sił jako trener. Pierwsza propozycja z Brescii przyszła bardzo szybko. Rok później był już w Montichiari, ale ciągle brakowało sukcesu. Nic nie zapowiadało wówczas, że niebawem charyzmatyczny i niepokorny Anastasi zostanie szkoleniowcem reprezentacji Włoch.

Miał wtedy 39 lat i, jak sam przyznał, telefon ze związku go zaskoczył. Szybko przyjął propozycję. Parę miesięcy później w Wiedniu sięgnął po złoto mistrzostw Europy. W tym samym 1999 roku wygrywa Ligę Światową, a w Sydney brąz igrzysk olimpijskich.

Reklama

Włosi zdominowali siatkarskie parkiety. Pod jego wodzą jeszcze raz stają na najwyższym (2000), drugim (2001) i trzecim (2003) stopniu podium LŚ. Mają kolejne złoto (2003) i srebro (2001) ME.

Zaczęły się jednak kłopoty. Gdy w mistrzostwach świata w 2002 roku Italia odpadła w ćwierćfinale, pojawiła się fala krytyki. Anastasi początkowo nie chciał rezygnować. Rok później się jednak poddał. Potrzebował odpoczynku od siatkówki i... został ekspertem telewizji Sky.

Nie trwało to jednak długo. W tym samym jeszcze roku podjął pracę trenerską w Piemonte Volley. Znowu nie było sukcesu i gdy zaczynało brakować pomysłu, pojawiła się niespodziewana oferta z Hiszpanii. Po raz kolejny nie wahał się ani chwili. Przeprowadził się na Półwysep Iberyjski, nauczył się języka i rozpoczął mozolną pracę.

Zrobił coś nieprawdopodobnego. Po dwóch latach zdobył złoto mistrzostw Europy. Znowu uwierzono w niego we Włoszech. W 2007 roku rodzima federacja dała mu drugą szansę. Nie miał wątpliwości i po raz drugi podjął rękawicę. Czwarte miejsce igrzysk w Pekinie i mistrzostw świata przed własną publicznością uznano jednak za porażkę. Anastasi został bez pracy.

Mundial we Włoszech nie wyszedł również Polakom, którzy jako mistrzowie Europy mieli zabłysnąć na parkietach Italii. Szkoleniowiec Daniel Castellani nie zdołał odnieść sukcesu i tak jak Anastasi musiał pożegnać się z posadą.

W kraju zagrzmiało. Wszyscy stanęli w obronie Argentyńczyka, ale prezes Mirosław Przedpełski był nieugięty. Chciał widzieć biało-czerwonych wyłącznie na podium, a taka wizja bardzo spodobała się Anastasiemu. Rozpoczęły się rozmowy, które 3 lutego 2011 roku zakończyły się podpisaniem kontraktu.

Początki nie były jednak łatwe. Z gry w kadrze zrezygnowali podstawowi zawodnicy. Kolejne znane nazwiska odmawiały gry z orzełkiem na piersi. Włoch się nie poddawał i ciągle powtarzał, że stworzy drużynę na medal. Budował ją od podstaw, a kolejne kontrowersyjne decyzje jeszcze tylko zaogniały falę krytyki.

Do kadry wrócił skłócony z Castellanim Łukasz Żygadło. Kontuzja Piotra Gruszki, rezygnacja Mariusza Wlazłego i słaba postawa Jakuba Jarosza zmusiły Anastasiego do przemianowania Zbigniewa Bartmana z przyjmującego na atakującego.

W zespole brakowało gwiazd, Polacy do finału Ligi Światowej awansowali tylko dzięki temu, że sami byli gospodarzami. W Gdańsku stanęli jednak po raz pierwszy w historii na podium tej imprezy. Po zwycięstwie nad Argentyną 3:0 zajęli trzecią lokatę.

Zbliżały się mistrzostwa Europy w Czechach i Austrii. To miał być prawdziwy sprawdzian, ale reprezentacja jechała na nie po fatalnym dla siebie Memoriale Wagnera, gdzie nie wygrała żadnego spotkania. Fala krytyki i brak wiary tylko denerwowały Anastasiego, który jak mantrę powtarzał, że wie co robi.

Faktycznie. Polacy wrócili z Wiednia z brązem. W kraju wybuchła euforia, a Anastasi stał się pierwszym w historii trenerem, który z trzema różnymi reprezentacjami stanął na podium mistrzostw Europy.

Teraz czekała biało-czerwonych najważniejsza walka od czterech lat - o awans na igrzyska. Zostali zaproszeni na Puchar Świata do Japonii. Przed wylotem włoski szkoleniowiec przestrzegał: To najtrudniejszy turniej na świecie. Musimy podejść do niego spokojnie i z pokorą.

Do kadry wrócili Paweł Zagumny i Michał Winiarski. W ciągu 15 dni Polacy rozegrali 11 spotkań i... wywalczyli awans. Zajęli drugie miejsce i wykończeni wrócili do kraju. Anastasi brylował. Z podniesioną głową, uśmiechem na ustach mówił o kolejnych sukcesach. Nie bał się i nie boi wielkich deklaracji. A rola faworyta mu nie przeszkadza.

Z wielkim apetytem polscy kibice czekali na nowy sezon reprezentacji. Liga Światowa miała być tylko etapem przygotowań do igrzysk w Londynie. "Nie będę eksperymentował. Na to jest za późno. Chcę znowu stanąć na podium Ligi Światowej" - podkreślał.

Tak się też stało. Polacy w wielkim stylu, przegrywając tylko dwa z szesnastu meczów tegorocznej edycji, zwyciężyli w turnieju finałowym. A drogi łatwej nie mieli. Najpierw musieli pokonać mistrzów świata Brazylijczyków (3:2), wicemistrzów globu Kubańczyków, w półfinale gospodarzy Bułgarów, a w walce o złoto mistrzów olimpijskich Amerykanów (wszystkie mecze po 3:0).

Anastasi zatem znowu wpisał się do historii polskiej siatkówki. Po raz pierwszy udało się biało-czerwonym zwyciężyć w tych prestiżowych rozgrywkach. Włoch jest bohaterem, mimo że powtarza, iż prawdziwym sprawdzianem będą igrzyska w Londynie...

Z Sofii - Marta Pietrewicz