Ledwo zaczęło się Australian Open, gdy, jak co roku, świat obiegły doniesienia o burdach na kortach w Melbourne Park. I jak co roku informacje te wzbudzają zdziwienie: coś takiego na tenisie? Przecież to sport elit, nazywany białym nie tylko ze względu na, nieaktualną zresztą, tradycję strojów w tym kolorze. Przecież na kortach obowiązuje etykieta, a zwyciężczyni Wimbledonu, do tej pory tytułowana przez spikera panienką (miss), ma obowiązek wdzięcznie dygnąć przed lożą królewską.

Reklama

Ale tak jak korona brytyjska pewnego dnia musiała pogodzić się z przeciekami tajemnic swoich salonów do prasy brukowej, tak elity nie miały innego wyjścia, jak zaakceptować proces demokratyzacji. Elity sportowe - tenis, golf czy krykiet - czekał ten sam los. Dżentelmena z laseczką zastąpił kibic z krwi i kości.

Pakistańczycy są najgorsi

Już pierwszego dnia Australian Open 11 chorwackich fanów zostało usuniętych z kortów za nazistowskie hasła i gesty, terroryzowanie innych i odpalanie rac. Pretekstem do demonstracji nacjonalizmu stał się mecz chorwackiego giganta (208 cm wzrostu) Ivo Karlovicia. Gwałtownie zareagowały nie tylko siły porządkowe, ale nawet premier stanu Victoria, John Brumby. "Ci ludzie przynoszą wstyd Australii, zasługują wyłącznie na potępienie" - grzmiał. Podobne wypadki stały się na Antypodach tradycją. Przed rokiem grupy młodzieńców okręconych we flagi z czerwono-białą szachownicą były widoczne na kortach. Przed meczem Serba Novaka Djokovicia z Amerykaninem o bośniackich korzeniach Amerem Deliciem napięcie wisiało w powietrzu. Apel o spokój nic nie dał. Nad Melbourne Park wznosiły się pieśni o masakrze w Srebrenicy, latały też krzesełka, jedno znokautowało młodą Bośniaczkę. Rok wcześniej Serbowie stoczyli z Chorwatami potyczkę na drzewce od flag. Zainspirował ich być może konflikt grecko-chilijski, który wybuchł na meczu Konstantinosa Economidisa z Fernando Gonzalezem. Spotkanie zatrzymano, a policja musiała użyć gazu pieprzowego. W efekcie kilku nieszczęśników poważnie się zatruło, a zachodnioaustralijska federacja krykieta (WACA) na wszelki wypadek ostrzegła fanów, aby nie próbowali żadnych numerów podczas zbliżającego się meczu z RPA w Perth. Szacowna gra wywodząca się ze średniowiecznej Anglii trafiła do kolonii jako synonim wyższej kultury wyspiarzy. To było dawno. WACA obawiała się zamieszek, bo tydzień wcześniej indyjski gracz Harbhajan Singh usłyszał od australijskich kibiców wyzwiska - nieprzetłumaczalne wyrażenie ze słowem "małpa" w roli głównej. Gracze z RPA nieraz skarżyli się też, że Australijczycy nazwali kogoś na stadionie "kaffirem", co jest obraźliwą w Afryce wersją słowa "czarnuch".

Reklama

Prawdziwą niesławą okryli się Pakistańczycy - na zawodników przeciwnej drużyny rzucali nie tylko wyzwiska, ale i petardy. Południowoafrykański gracz Herschelle Gibbs skarżył się, że są jak ȁE;banda chrzanionych zwierzątȁD;. Wypowiedź wychwycił przypadkowy mikrofon, w odpowiedzi Pakistańczycy na kolejnych spotkaniach udawali małpy - faktem jest, że mieli pretekst. "Ich zachowanie sprawia, że chcesz skończyć ze sportem. Są najgorsi na świecie" - mówił legendarny krykiecista Fanie de Villiers. Jeśli do takich sądów posuwa się ktoś, kto nosi na boisku elegancki biały sweter z warkoczami, to musi coś znaczyć.

Reklama

czytaj dalej



Relacje między poziomem emocji na arenach sportowych i na trybunach badała profesor Lynn Jamieson z uniwersytetu stanu Indiana w USA. Jej zdaniem agresywne zachowania fanów rzadko mają wpływ na graczy. A już otwarte wybuchy złości ze strony zawodnika to rzadkość. Zanotowano pojedyncze przypadki, i to raczej w sportach kontaktowych jak np. koszykówka. Do historii przeszła bójka koszykarzy Indiana Pacers i Detroit Pistons w 2004 roku. Podczas kłótni na parkiecie Ron Artest dostał od kibica puszką w głowę. Rzucił się w trybuny wymierzać sprawiedliwość. Zakończyło się zawieszeniem 9 graczy i obcięciu ich zarobków o 10 mln dol. Ale NBA wiele dzieli od golfa. Tym bardziej kuriozalny musiał wydawać się incydent z turnieju golfowego US Open w 2008 r. Tony Navarro, caddie golfisty Adama Scotta, usłyszał rasistowskie epitety z galerii dla kibiców. Przy ostatnim dołku Navarro nie wytrzymał, przedarł się przez liny i wymierzył werbalnemu agresorowi cios głową. Bójkę usiłował zażegnać caddie samego Phila Mickelsona. Kibicowi ruszył z odsieczą ojciec. Sytuację udało się opanować dopiero oddziałowi policji - w szamotaninie obrażenia odniosły dwie funkcjonariuszki.

"Dyscyplina staje się coraz bardziej popularna, pojawiają się fale nowych kibiców, którzy albo nie rozumieją, albo po prostu nie szanują golfowej etykiety" - pisał po zajściu komentator gazety Washington Times. "Galerie dla kibiców nigdy nie miały być częścią przedstawienia. Publiczność miała patrzeć, klaskać, czasem westchnąć z zachwytu, ale głównie zachować ciszę. To nie tak jak w koszykówce, futbolu czy hokeju, gdzie buczenie i przekrzykiwanie się z sędziami to prawo widza, który zapłacił za bilet. Porządek został zburzony, od kiedy Tiger Woods wyprowadził golf z luksusowych country clubów i zaniósł go masom".

"Problem polega na tym, że są fani golfa i fani Tigera Woodsa. Ci ostatni na ogół interesują się grą od niedawna i jej nie rozumieją" - skarżył się pasjonat golfa na forum dyskusyjnym. Musiał przyjąć z ulgą ostatni kryzys w życiu Woodsa. Wygląda na to, że jego fani nie będą niepokoić koneserów przynajmniej do czasu, aż słynny golfista zakończy leczenie z uzależnienia od seksu.

Czy Tiger Woods samodzielnie odpowiada za zdziczenie obyczajów na galeriach? Coś jest na rzeczy, ale zdaniem profesor Jamieson problem jest szerszy. "Żyjemy w społeczeństwie, które na co dzień używa przemocy. Sport staje się odbiciem rzeczywistości" - twierdzi badaczka.

czytaj dalej



Gastronomiczny niezbędnik

Obserwując korty tenisowe na świecie, nie sposób nie zgodzić się z panią profesor. Incydenty nacjonalistyczne to w Australii jednak margines. Żywiołowi i twardzi ludzie z Antypodów dopingują przyjaźnie, a przede wszystkim głośno. Barwy wojenne wymalowane na ich twarzach to barwy narodowe. Chętnie malują je sobie także na gołych brzuchach. Nigdzie na meczach Agnieszki Radwańskiej nie ma tylu biało-czerwonych co w Melbourne. Przed rokiem koncertowo wykonany Mazurek Dąbrowskiego (3 zwrotki!) został jednak zagłuszony przez Włochów dopingujących na sąsiednim korcie Simona Bollelego - żaden stadion piłkarski by się nie powstydził.

Przeciętny Australijczyk kocha tenis i nie waha się tego okazywać. Przeciętny Amerykanin natomiast kocha hamburgery - amerykański miłośnik tenisa pozostaje przede wszystkim Amerykaninem. Na Flushing Meadows w Nowym Jorku, gdzie odbywa się wielkoszlemowy US Open, wybuchłby bunt, gdyby na czas nie były gotowe restauracje. Wydają one dziesiątki tysięcy posiłków dziennie, od fast foodu po sushi.

Na Artur Ashe Stadium tłumy nieustannie pielgrzymują z tacami frytek i gigantycznymi kubkami coli czy piwa. Wyjaśnijmy, że podczas meczów tenisa na trybunach musi panować bezruch - egzekwuje to sędzia. W Nowym Jorku dotyczy to tylko niższych poziomów - to są profity z posiadania największego na świecie stadionu tenisowego. Dla tłumu na koronie nieodzownym elementem tenisa jest gastronomia. Rykoszetem godzi to w graczy - zdarza się, że sędzia musi zatrzymać mecz, żeby wirujący nad kortem utłuszczony papier po hot dogu mógł opaść i zostać sprzątnięty.

Z tej perspektywy oglądanie tenisa na Wimbledonie staje się krańcowo odmiennym doświadczeniem. Tam na kort centralny nie można nawet wnieść słynnych truskawek ze śmietaną, nie mówiąc już o bieganiu po dokładkę. To samo z eleganckim i bardzo brytyjskim koktajlem alkoholowym nazywanym Pim’ s. A przecież każdy wie, że bez spróbowania tych dwóch rzeczy wizyta na Wimbledonie się nie liczy.