Kluby ekstraklasy za dużo wydają na pensje dla piłkarzy i wpędzają się w poważne kłopoty. "To droga w ślepy zaułek. Klubowej piłce grozi takie samo przegrzanie koniunktury, jak wcześniej w męskiej koszykówce i żużlu - alarmują eksperci.
Kluby ekstraklasy nie lubią się chwalić, ile wydają pieniędzy na piłkarzy. Jednak w nieoficjalnych rozmowach przyznają, że są to koszty zbyt wygórowane. Na przesadne pieniądze nie narzekają tylko zawodnicy oraz ich menedżerowie, którzy pobierają prowizje i są one uzależnione od wysokości poborów piłkarza.
- Kluby siłą rzeczy godzą się na ten wyścig zbrojeń. Jeszcze chwila i wszyscy będziemy tego żałować. To jest jeden z największych problemów polskiej piłki - mówi Ryszard Szuster. Do września 2008 r. był prezesem Górnika Zabrze i zapewnia, że na własnej skórze przekonał się, w jak szalonym tempie mogą rosnąć zobowiązania wobec piłkarzy, choć w takim samym tempie nie rośnie budżet.
A jeśli budżet nie rośnie, to klub szuka oszczędności. - Tnie się koszty skautingu, administracji, a do szkolenia grup młodzieżowych często kierowani są najgorsi, czyli najtańsi trenerzy - opowiada Szuster. Krytyczna granica wydatków na utrzymanie piłkarzy to poziom 50-60 proc. wartości całego budżetu. W wielu klubach dochodzi ona nawet do 80 proc. O ile najbogatsi na dziurę budżetową na krótką metę mogą sobie pozwolić, o tyle ekstrawaganckie zakupy w takich klubach jak Odra Wodzisław czy ŁKS Łódź są obliczone na spodziewany zastrzyk ze sprzedaży praw telewizyjnych.
Na Zachodzie dyrektorzy finansowi klubów najlepszych lig bardzo pilnują, by stosunek płac piłkarzy do przychodów nie przekraczał 60 proc., średnia dla Polski to 72 proc. - tak wynika z ubiegłorocznego raportu firmy audytorskiej Deloitte na temat finansów piłkarskiej ekstraklasy.
>>> Czytaj także: Albo pieniądze, albo sąd
p