Nie, nie żartował. Kiedy Dudek - gwiazda futbolu nie w śląskiej, ale w europejskiej skali - spada mu z nieba, sam wprasza się do Zabrza, dyskretnie puszcza oko, zachęca do flirtu, Ryszard Szuster odpowiada: "Powodzenia, ale nie u nas". Zdumiewające i jakże typowe dla polskiej ligi...
Ja, będąc prezesem Górnika, jeszcze tego samego dnia wsiadłbym w samolot do Madrytu i przekonywał Dudka, że w Zabrzu nawet ptasiego mleka mu nie zabraknie. Mamiłbym, czarował, jak trzeba, to stałbym godzinami pod Santiago Bernabeu, choćby w deszczu. Nie ma lepszej perspektywy dla takiego klubu jak Górnik – próbującego nawiązać do dawnej wielkości, ale wciąż szarego, siermiężnego, zaniedbanego - niż ściągnięcie rzeczywistej megagwiazdy. W dodatku polskiej, powszechnie szanowanej.
W książce Jerzego Dudka czytam: „Byłem w czwartej klasie, gdy zacząłem mocno kibicować Górnikowi Zabrze. Tata pracował w kopalni Szczygłowice, która była jednym ze sponsorów tego klubu. Dlatego dostawał różne pamiątki Górnika i karnety na jego mecze. Miałem dwóch kolegów, z którymi zacząłem jeździć na mecze do Zabrza - Mariana Kubicę i Jasia Horaba. Później dołączyła do nas spora grupa chłopaków z osiedla. A mama jednego z nich szyła szaliki w barwach Górnika, bo nie było szans kupić takich w sklepie”.
Tak się zaczyna cała opowieść o kibicowaniu zabrzanom. O tym, że w kopalni piłkarze osobiście pensje odbierali, a tata Dudka widział nawet Lubańskiego. I że ludzi na stadionie zawsze tyle było, że aż trudno było się dostać do słynnego sektora „13”. Już po wyjściu tej książki ktoś z Zabrza powinien się skontaktować z Dudkiem i spytać: "A może chciałby pan nas odwiedzić, może chociaż z nami potrenować? A z czasem, przepraszamy za śmiałość, może u nas zagrać?"
Nie wiem, jaką wartość sportową będzie przedstawiał sobą w styczniu Jerzy Dudek, choć zapewne sporą. Biorąc pod uwagę jego kocią zwinność, której - jakby wbrew logice - z wiekiem wcale nie zatraca, wierzę, że mógłby bronić w polskiej ekstraklasie jeszcze nawet pięć lat na poziomie nie gorszym niż wspomniany na wstępie Nowak (nie uparłem się na niego, to niewinna ofiara słów Szustera).
Ale tak naprawdę w ogóle nie o to mi chodzi. Dudek, choćby sportowo miał już powoli gasnąć, ma wartość daleko wykraczającą poza futbol. To nasz polski David Beckham, chodząca reklama piłki i klubu, w którym gra. On, jestem święcie przekonany, mógłby wynieść Górnika na zupełnie inny poziom, bez Jerzego - niedostępny. Tak jak Beckham w programie “Good morning America” budził całe Stany Zjednoczone, tak Dudek mógłby budzić Polskę. Pokazywać, że piłkarz nie musi być głupi, że na stadiony warto chodzić, że w Górniku grają gwiazdy i jeśli komuś warto kibicować, to właśnie im. I że w ogóle futbol to fajna sprawa. A przecież nasza piłka cierpi na chroniczny brak osobowości, idoli, charyzmatycznych i barwnych postaci. Narty mają Adama Małysza, pływanie - Otylię Jędrzejczak, a piłka?
Tak, Dudek - i chyba tylko on - mógłby sprawić, że ten dość obrzydliwie wyglądający stadion przy ulicy Roosevelta wydałby się nam bardziej kolorowy i przyjazny. No i co najważniejsze - mógłby być bardzo ważnym ogniwem w całej maszynce napędzającej piłkarski biznes. Łatwo jest przejadać pieniądze jednego, strategicznego sponsora (plus wpływy za transmisje telewizyjne), ale sztuką jest przerobić klub na piłkarską fabrykę pieniędzy i wyników. A przecież zagranicą to norma, że klub sponsorów ma kilkudziesięciu. Dudek nie tylko otwierałby drzwi do przeróżnych firm, ale działał jak magnes. Mógłby stać się twarzą naszej ligi, a Górnika w szczególności.
I nawet zakładając pesymistyczny scenariusz, że broniłby słabo, to co z tego? Co z tego, że w sezonie puściłby trzy bramki więcej? Co z tego, skoro zabrzanie, byliby na ustach całej Polski? Cieszyliby się kibice (także ci nowi, bo ilu młodych chłopców chciałoby wybrać się na stadion), cieszyli też piłkarze - może Dudka Górnik nie sprzedałby już z zyskiem, ale przecież mógłby sprzedać z wielokrotnie większym zyskiem tych, którzy by się przy nim rozwinęli - Zahorskiego, Jarkę, Madejskiego...
Dla młodych piłkarzy Dudek byłby żywym dowodem, że i ze Śląska, nawet z klubu mniejszego niż Górnik, można się wyrwać w wielki świat, a potem grać już tylko dla przyjemności i realizować dziecięce marzenia. Ile by zyskał sztab szkoleniowy, ile mogliby się nauczyć trenerzy od człowieka, który był w szatni zespołu, który przegrywał w finale Ligi Mistrzów do przerwy 0:3 i był w niej, gdy losy meczu udało się odwrócić - tego nawet nie jestem w stanie ocenić.
Nie chcę się pastwić nad Szusterem czy w ogóle Górnikiem, bo tak naprawdę problem dotyczy wszystkich naszych klubów - wciąż zaściankowych, myślących prowincjonalnie, nie potrafiących zrobić jakościowego skoku. I w dodatku nieracjonalnie zarządzanych. Normą są u nas milionowe transfery na miernoty, ale gdy nadarza się okazja ściągnąć kogoś trochę z innej bajki, zaczynamy liczyć centy.
A tak naprawdę, ile wart jest Dudek, jaką kwotę można mu zapłacić? Milion euro rocznie? Tak, nawet tyle. Bo to nie wydatek, tylko inwestycja obarczona małym ryzykiem. A przecież można byłoby - zgodnie z zachodnimi standardami - spisać kontrakt regulujący kwestię prawa do wizerunku i wspólnie z Dudkiem zarabiać na jego twarzy. Ten przykładowy milion euro sprawny menedżer odrobiłby w kwartał. Ale kiepski menedżer nawet kurze znoszącej złote jaja ukręciłby łeb.
Zły jestem na polskie kluby, że nie potrafią nawet marzyć, że brak im fantazji. Że gdy słynny Romario jedzie dorabiać w Australii, to nam nie starcza odwagi spytać, czy może chciałby i u nas spędzić trzy miesiące. Może uśmiałby się, słysząc propozycj, ale... może nie? Dlaczego gdzieś tam może dogorywać Mario Jardel, ale akurat nie u nas? I dlaczego gdy Jerzy Dudek odchodził z Liverpoolu, nikt nawet nie chwycił za słuchawkę i nie spytał: "A może chciałbyś wrócić do kraju?" Nasi działacze to mistrzowie w stwarzaniu problemów (nie da się, nie stać nas), ale kompletne lenie w kwestii ich rozwiązywania.
Piłka nożna to przecież biznes. Budując telewizję, ściąga się znane twarze - nie chodzi tylko o to, by prezenter nie seplenił i nie dukał, ale też o to, byśmy go, tak całkiem po ludzku, lubili. O tych oczywistościach jednak nasi prezesi zapominają. Chcą gonić świat, ale nie chcą się od niego uczyć. Czytają, że Los Angeles Galaxy zainwestowało w Beckhama 250 milionów dolarów i nie zadają sobie pytania, jakim cudem może się to opłacać. Przecież Amerykanom nie chodzi o dziesięć czy dwadzieścia asyst w sezonie.
A czy Dudek w Polsce jest mniej znany niż Beckham w Ameryce? Polscy działacze z wypiekami na twarzy śledzą informacje o tym, jak działa Real Madryt i że budując piłkarski Hollywood można tak nakręcić całą tę machinę, by transfery spłacały się z samych koszulek, ale nie zastanowią się, jak - choćby w miniaturze - przenieść to na nasz grunt. Czy koszulki Górnika, Legii albo Wisły z napisem „Dudek” źle by się sprzedawały? Żałuję, ale chyba nigdy się tego nie dowiemy. Pan naprawdę nie żałuje, panie Szuster?