W środę wieczorem piłkarski sejsmograf znów zarejestrował poważne wstrząsy - Real przegrał u siebie z Romą 1:2 i nie zdołał awansować nawet do ćwierćfinału LM. To prawdziwy kataklizm, wpisujący się w całą niewytłumaczalną serię klęsk Hiszpanów.

Statystyka wygląda porażająco. Od czterech lat madrycki klub odpada w 1/8 Pucharu Europy. Jak już udało mu się awansować do ćwierćfinału, to poległ w dwumeczu z malutkim Monaco. Jak przebił się, w 2003 roku, do półfinału, to musiał uznać wyższość Juventusu. Ostatni triumf - z 2002 roku - wydaje się zamierzchłą przeszłością. W składzie Realu grali przecież piłkarze, którzy skończyli kariery (jak Fernando Hierro i Zinedine Zidane), albo skończą je lada chwila (Luis Figo, Roberto Carlos, Claude Makelele). Ale, bądźmy szczerzy, czasy kiedy po boisku biegał Hierro i jako obrońca zdobywał 105 goli w Primera Division, to zupełnie inna epoka - podkreśla DZIENNIK.

Reklama

Co jest nie tak z Realem? W lidze hiszpańskiej radzi sobie wspaniale, właśnie zmierza po kolejne mistrzostwo. W sensie biznesowym jest potęgą, którą zachwiać nie sposób - w ostatnim notowaniu firmy Deloitte jest roczne przychody oszacowano na ponad 350 milionów euro. Tylko, że chyba brakuje pomysłu, na co te pieniądze mądrze spożytkować. Metoda sprowadzania najbardziej perspektywicznych piłkarzy świata - jak Robinho, Gago, Higuina, Marcelo czy Drente - jak na razie się nie sprawdza, tak samo jak nie poskutkowała budowa zespołu w oparciu o najgłośniejsze, ale podeszłe wiekiem nazwiska Europy - Beckhama, Ronaldo czy Zidane’a. Teraz celem transferowym numer jeden jest Cristiano Ronaldo - piłkarz bez wątpienia genialny, zapewne najlepszy na świecie, ale czy charakterologicznie nie identyczny jak ci wszyscy, którzy na Santiago Bernabeu zawiedli? Czy nie nazbyt rozkapryszony i czy nie za bardzo już spełniony - sportowo i finansowo?

Bo może właśnie pieniądze, dające Realowi miano najbogatszego futbolowego przedsiębiorstwa świata, są problemem - los klubu absolutnie nie zależy od wyników sportowych, w zasadzie ewentualne sukcesy nie mają żadnego przełożenia na budżet. Piłkarze są rozpieszczani i żyjący w mydlanej bańce. Może zwyczajnie brakuje im adrenaliny. Może powinni poczuć ten dreszcz, że ich byt jest choć trochę uzależniony od najbliższego meczu. Może powinni mieć poczucie, że jeden gol to dla nich być albo nie być. Tymczasem gdy w środę Roma strzeliła gola na 2:1, na twarzach zawodników widać było zniechęcenie, bezsilność, ale nie wściekłość.

Tę wściekłość próbowała wywołać prasa. Najnowszy „As” krzyczy z okładki: „Do cholery, w Europie wymaga się więcej!”. Inny dziennik, „Marca”, bije po oczach tytułem: „Real Madryt się wali”. W tekście czytamy: „Madryckie imperium na swoim terytorium poddało się w walce z imperium rzymskim, należącym do Tottiego. Teraz, po odpadnięciu z Ligi Mistrzów po raz czwarty z rzędu po pierwszym ważnym dwumeczu, Real jest ruiną”. W stolicy Hiszpanii mamy więc mieszankę rozczarowania, rozżalenia i niedowierzania. Tylko dziennikarze z Barcelony kpią. Okładka „Sportu” jest uszczypliwa („Arrivederci Madrid”), a „El Mundo Deportivo” dosadna – „Wynocha z Europy”.

No właśnie, hasło „wynocha z Europy” to bezustannie powtarzający się refren. Gdyby wziąć pod uwagę tylko rezultaty na międzynarodowej arenie, Real znaczy mniej niż Lyon, Porto czy Schalke. Aktualnie to świetny klub, tylko bez wyników...