Słabe zakupy przed walką w kwalifikacjach do Champions League to nic nowego. Biała Gwiazda już czterokrotnie starała się o występy w fazie grupowej tych elitarnych rozgrywkach, ale za każdym odpadała. Nie miała szans z takimi potentatami jak FC Barcelona czy Real Madryt. Ale już Anderlecht Bruksela czy Panathinaikos Ateny powinny być w zasięgu drużyny, która zdobyła tytuł mistrza Polski. Jednak brak poważnych, wartych nawet kilka milionów euro wzmocnień w letnim oknie transferowym przed kwalifikacjami do Champions League powodował, że kończyło się tylko na naiwnych nadziejach. Wydawanie po 200 tys. euro na piłkarzy czy sprowadzanie przeważnie zawodników, którym wygasły kontrakty, nie jest metodą na zarabianie wielkich pieniędzy i zaistnienie w lidze bogatych, a więc w Lidze Mistrzów. Slavia Praga, która grała w poprzedniej edycji LM wydała na transfery prawie 2 mln euro, Rosenborg Trondheim ponad 3 mln, nie wspominając już o PSV Eindhoven - 19 mln czy Benfice Lizbona - 32 mln. Zakupy Białej Gwiazdy wyglądają więc blado przy tych klubach, które przecież do najsilniejszych i najbogatszych nie należą.

Reklama

Dlatego teraz nie zanosi się na to, aby było inaczej i Wisła w końcu awansowała. Zrezygnowana mina trenera Macieja Skorży na pierwszej konferencji prasowej mówi wszystko. Mimo że z jego ust padały słowa o walce, nie załamywaniu się, czy zrobieniu wszystkiego co możliwe, aby osiągnąć cel. On sam zdaje sobie jednak sprawę, że takim składem nie ma szans na pokonanie drużyn na które trafi w drodze do Ligi Mistrzów. Dał jednak do zrozumienia, że liczy na transfery. Wywierał między wierszami presję na dyrektora sportowego Jacka Bednarza mówiąc, że każdy dzień bez nowych piłkarzy to dzień stracony. Tak więc atmosfera w klubie staje się coraz bardziej napięta. Nie ma się jednak co dziwić Skorży, ponieważ nie ma zamiaru skompromitować siebie i drużyny z powodu braku wzmocnień, które miał zresztą obiecane.

Ale słowa dyrektora sportowego nie dają zbyt wiele nadziei na spektakularne transfery. Przedstawia on bowiem, jak wygląda polityka transferowa klubu. Najwyraźniej widać to w przypadku nieudanych prób transferów Roberta Lewandowskiego i Macieja Iwańskiego, którzy znajdowali się zresztą na liście Macieja Skorży i byli w niej ważnymi postaciami.

"Nie jest zaskakujące, że nie pozyskaliśmy Lewandowskiego i Iwańskiego. Każdy klub kalkuluje ile może wydać na zawodników i jakie pensje im zaproponować. Nas nikt w wyścigu po tych zawodników nie uprzedził. Po prostu nie chcieliśmy im dać takich środków, jakich oni oczekiwali" - stwierdził jedynie Bednarz. I od razu wytłumaczył, dlaczego oprócz Petera Singlara nie ma na razie nawet jednego nowego piłkarza na testach. "Takich zawodników, którzy prezentują poziom i klasę nas interesująca nie jest łatwo namówić na grę w Wiśle".

Natomiast prezes Wisły Marek Wilczek zaprzecza, że jakiekolwiek poważne transfery zostały wstrzymane w oczekiwaniu na losowanie kwalifikacji do Champions League. "Nie ma takiej szansy, aby wynik losowania zadecydował o tym, czy wzmocnimy drużynę klasowymi zawodnikami czy raczej będziemy szukać innych. Zespół będzie miał nowych piłkarzy bez względu na rywala w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. Tylko nie jest łatwo ściągnąć do naszego zespołu piłkarzy ze znanym nazwiskiem w Europie. My w zasadzie musimy się prosić, aby oni chcieli tutaj grać. Tak więc nie jest to w pełni zależne od naszych wysiłków, ale od ich woli" - uzasadnia prezes Wilczek.

Każdy chyba zdaje sobie sprawę, że ci znani i znakomici piłkarze grający na europejskim poziomie dadzą się skusić nie słowom, ale pieniądzom. To jest argument, który ich przekona. Jednak dopóki nie będzie dużej kasy, nie będzie Champions League. Nie wiadomo czy uda się zrealizować cel minimum, a więc fazę grupową Pucharu UEFA. Chyba, że przy Reymonta w końcu zrozumieją, że jak "nie ma sianka, nie ma granka".