W najbliższy weekend na oddanej właśnie do użytku skoczni skoczkowie będą walczyć o mistrzostwo Polski na igelicie. Organizatorzy przygotowali dla kibiców 10 tysięcy biletów. Ludzie zostaną dowiezieni na zawody autobusami z centrum Wisły, bo w okolicy skoczni nie ma miejsc parkingowych. Nieco ponad tysiąc z kibiców siądzie na krzesełkach, reszta będzie musiała szukać sobie miejsca na dwóch zabłoconych placach obok skoczni.
"Obliczyliśmy, zmieszczą się bez problemu. Na jednym metrze kwadratowym mogą stać cztery nawet dość korpulentne osoby" - przekonuje organizujący mistrzostwa Andrzej Wąsowicz, wiceprezes PZN. Trybun obok zeskoku nie ma, bo nie uwzględniono ich w projekcie. Zamontowanie dodatkowych krzesełek w tym miejscu kosztowałoby kolejne 9 milionów złotych.
>>>Małysz skoczył na "swojej" skoczni
"Projektanci starają się, żeby coś było piękne, a nie funkcjonalne. Widzę tu wiele zakamarków, gdzie wyrośnie trawa. Po wpuszczeniu ludzi, to wszystko zostanie zadeptane. Może jak cały szum związany z otwarciem ucichnie, zacznie się modernizacja mająca na celu poprawienie funkcjonalności?" - zastanawia się Małysz, którego imię od soboty będzie nosić obiekt w Wiśle. "Jeśli się ją dobrze zagospodaruje, skocznia może hulać i to nie tylko dla sportowców. Jedno z pomieszczeń mamy obiecane na siłownię, w innym można grać w siatkówkę" - dodaje nasz najlepszy skoczek na łamach "Faktu".
Wygląda więc, że zamiast skoczni, na której w przyszłości można by organizować zawody Pucharu Świata, mamy wart fortunę ośrodek treningowy. Ale też nieidealny.
"Szkoda, że rozbieg jest tu taki jak w Zakopanem, czyli zbudowany z aluminium. Kiedy jest ciepło blacha bardzo spowalnia, wręcz łapie narty. Póki co nowy rozbieg jest w porządku. Miejmy nadzieję, że na razie poskaczemy, a później, w razie potrzeby, zostanie on zmieniony na ceramiczny" - stwierdza Małysz.