Dobry leworęczny rozgrywający to w każdej drużynie skarb. W zespole trenera Bogdana Wenty takie skarby są aż dwa. Niewiele jednak brakowało, a o klanie Lijewskich nikt by nie usłyszał. A przynajmniej nie w piłce ręcznej. Marcin aż do 15. roku życia trenował bowiem koszykówkę. "Moimi idolami nie byli zatem Wenta czy Wislander, tylko Jordan i Pippen" - śmieje się zawodnik.

Za to Krzysiek już takiego dylematu nie miał. "Chciałem być taki jak Marcin i od razu zacząłem trenować handball" - wspomina. To zapatrzenie w brata kosztowało go czasem nawet kuksańca. "Wszędzie chciałem z nim chodzić, ale on jest starszy ode mnie o sześć lat i nie zawsze mu się to podobało" - mówi Krzysiek. Bracia bardzo się jednak kochają. "Marcin we wszytkim mi pomaga i zawsze mogę na niego liczyć" - chwali Marcina Krzysztof.

"Krzysiek jest wesoły, uczuciowy i w głębi duszy bardzo delikatny" - opisuje brata Marcin. "Pod względem charakteru jesteśmy podobni. On jest może trochę weselszy. Za to ja potrafię ukryć swoje uczucia, a on nie za bardzo" - dodaje.

Wiele zagrywek i zachowań poza boiskiem Krzysiek podpatrzył właśnie u starszego brata. "On ma taki luz w grze, spokój i doświadczenie. Ma bardzo bogaty repertuar zagrywek, potrafi podać do koła, zagrać ze skrzydłowym, świetnie rzuca z wyskoku i podłoża" - zachwala Krzysiek.

Tylko palić młody nauczył się sam. "Kiedyś palił. Teraz nie pali, ale potem pewnie wróci do nałogu. Ale to jego życie i jego decyzje" - komentuje Marcin. Obaj mańkuci pochodzą ze sportowej rodziny. Mama grała wiele lat w koszykówkę, a ojciec jest trenerem piłkarzy ręcznych Ostrovii w Ostrowie Wielkopolskim, skąd pochodzi rodzina Lijewskich.

Już od kilku sezonów bracia zarabiają na chleb w najsilniejszej lidze świata - Bundeslidze. Marcin gra we Flensburgu, a Krzysiek w HSV Hamburg. Kiedy młodszy podpisał kontrakt z HSV, miał 22 lata i początkowo nie wiedział, jak się zachować. "Wchodzę do szatni, a tam same sławy, Narcisse, Hens, bracia Gille. Do tej pory mogłem ich tylko oglądać w telewizji. A tu wszyscy do mnie: <cześć młody, co porabiasz, może byśmy zjedli obiad>. Jak to słyszałem, to nie mogłem uwierzyć, myślałem, że śnię. Najlepsi piłkarze świata traktowali mnie jak starego kumpla. Bałem się z nimi rozmawiać i bałem się grać. Dopiero Marcin powiedział mi, żebym się nie przejmował, tylko grał, jak potrafię. Napięcie zeszło po pierwszym meczu, kiedy rzuciłem osiem bramek. Bardzo dużo pomógł mi też Pascal Hens. Znając go z telewizji, miałem o nim nie najlepsze zdanie. A okazało się, że to wesoły i chętny do pomocy chłopak" - opowiada piłkarz.

Obaj bracia nade wszystko kochają rodzinę. Marcin ma żonę i dwoje dzieci. "Żona jest ze mną na tych mistrzostwach i wszystko strasznie przeżywa. Płacze i prosi roztrzęsiona, żebyśmy już nie fundowali takich horrorów. Natomiast nasz tata mówi, że jego życie zmieniło się o 180 stopni. Telefon się grzeje, ludzie go pozdrawiają na ulicy. To niesamowite" - opowiada Marcin.

Krzysiek miał dziewczynę, ale po wyjeździe do Niemiec kontakt osłabł. "Ona robi karierę we Wrocławiu, ja też nie mogę często przyjeżdżać do Polski, więc postanowiliśmy, że nie ma sensu się męczyć na odległość. Także jestem do wzięcia, chociaż moje serce ciągle bije dla Agnieszki. Ale wiadomo, jak to jest z miłością. Strzała Amora znienacka trafi w serce i już" - mówi Krzysztof.

Zawodnik przyznaje jednak, że na razie nie myśli o zakładaniu rodziny. A już na pewno nie w Niemczech. "Niemieckie dziewczyny mi się nie podobają" - twierdzi kategorycznie. Chcąc być blisko rodziny, Krzysztof wybrał chłód północnych Niemiec zamiast słońca w Hiszpanii. Miał propozycję z Ademaru Leon, ale przeraziła go odległość od domu. "Teraz do Polski mam 700 km, a do Flensburga, gdzie gra Marcin, tylko 120 km" - cieszy się młodszy Lijewski.

Podobnie jak Krzyśkowi Marcinowi z wielkim trudem przychodzi zmiana otoczenia. Za to już na miejscu bardzo łatwo adaptuje się do nowych warunków. "Bogdan Wenta, który pomagał mi urządzić się we Flensburgu, mówi, że gdyby zrzucili mnie gdzieś w środku Afryki, to po tygodniu byłbym już czarny" - śmieje się starszy z braci.

Marcin na pewno jeszcze przez dwa i pół roku będzie grać w Bundeslidze. "Mam kontrakt do 2009 r. Potem może go przedłużę jeszcze o dwa lata. Ale na stałe w Niemczech nie zostanę nigdy, bo ja tu po prostu nie pasuję" - mówi.

Braciom podoba się natomiast wspaniała atmosfera dla piłki ręcznej w Niemczech. – Kiedy wstaję rano w dniu meczu, od razu czuję przypływ adrenaliny przed zbliżającym się spotkaniem. Te spekulacje przedmeczowe, pełne trybuny, głośny doping. W Polsce tego nie ma, choć mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni – mówi Marcin Lijewski.

Lijewscy nie obawiają się nagłego wzrostu popularności. "Zawsze mnie dziwiło, że jestem bardziej popularny w Niemczech niż w Polsce" - mówi Marcin. "A jeśli także w moim kraju stanę się rozpoznawalny, to nie będzie w tym nic złego. Większa sława w głowie mi na pewno nie przewróci. Mam 30 lat, wiem, czego w życiu chcę, na co powinienem uważać, co może mi zaszkodzić, a co nie" - dodaje.

Starszego z braci bardzo zabolały prasowe tytuły przed meczem z Niemcami. "To, co zrobiła niemiecka prasa, nazywając nas czerwonymi prostakami, to brak szacunku nie tylko dla piłkarzy, ale i dla wszystkich Polaków. Strasznie mnie to zabolało. Nie pozwolę, żeby ktoś obrażał mnie i moich rodaków. Kocham mój kraj niezależnie od tego, co się w nim dzieje" - twierdzi.

Krzysiek przyznaje, że opinia o "inności” bramkarzy i zawodników leworęcznych jest prawdziwa. "Rozumuję inaczej niż wszyscy. To, co dla jednego jest czarne, dla mnie może być białe. Na przykład jadę ulicą i zamiast skręcić w prawo, skręcam w lewo i jadę dwie minuty pod prąd, w ogóle nie zdając sobie z tego sprawy" - opowiada.

Za to Marcin odrzuca tego rodzaju stereotypy. "To są szowinistyczne uwagi ludzi, którzy zazdroszczą nam tego, że jesteśmy leworęczni" - śmieje się.





























Reklama