Przeraża go sytuacja, że plaga rozmaitych dolegliwości wśród czołowych polskich lekkoatletów zatacza coraz większe koło. W ekipie, która szykuje się do 20. mistrzostw Europy w Barcelonie (27 lipca - 1 sierpnia), sporo osób startować będzie nie w pełni zdrowych, nie do końca wyleczonych i na pograniczu ryzyka pogłębienia urazu. Grędziński ma swoje zdanie na temat tej plagi.

Reklama

"Odbija się niedocenianie ćwiczeń ogólnorozwojowych. W latach mojej kariery były one podstawą treningu. Ich propagatorami byli wspaniali szkoleniowcy jak Mulak, Korban czy Mach. Inna przyczyna kontuzji to szpikowanie zawodników witaminami i odżywkami. Jestem wrogiem nadmiernego sztucznego wspomagania organizmu. Nie ma to, jak naturalne jedzenie, np. schabowy kotlet i sporo sałaty" - podkreślił w rozmowie z PAP.

Grędziński przeszedł dwa zawały serca. To prawdopodobnie efekt jego pracoholizmu i ciągłych stresów, zwłaszcza w zabieganiu o mecenasów dla wałbrzyskiej lekkiej atletyki i tworzenia dla niej solidnej bazy. "Jestem oczywiście ostrożny, ale bez przesady. Jest przecież jeszcze tyle do zrobienia" - zwierza się mistrz długiego sprintu.

19 października nabierze praw do emeryturty. "Nie mam jednak zamiaru wylegiwać się w kapciach przed telewizorem i zamierzam kontynuować aktywność zawodową, a także nadal pracować w sporcie" - deklaruje.

Jest prezesem LKS Górnik Wałbrzych (działał też w PZLA). Zgromadził doświadczoną kadrę trenerską, sprzęt i mocno wierzy, że jego klub, współpracujący z UKS Szafir z usportowionego IV LO, będzie jeszcze odgrywał w kraju podobną rolę, jak w czasach świetności wałbrzyskiej królowej sportu. Szczególnie zależy mu na wychowaniu dobrych czterystumetrowców.

Reklama

"Bardzo dobrze zapowiadał się Łukasz Pryga, który w wieku 19 lat, na MP juniorów w Zamościu zdobył brązowy medal wynikiem 47,42. Był typowym zadziorą, który nie odpuści. Niestety, warunki materialne zmusiły go do wyjazdu do Irlandii. Spore oczekiwania wiązałem z Karoliną Szalwą, która wywalczyła na 200 m złoty medal halowych MP juniorów, ale po rozpoczęciu studiów zerwała ze sportem. Szkoda!" - żali się Grędziński.

Tworzy teraz nową grupę obiecującej młodzieży. "Moi podopieczni zdobyli niedawno siedem medali w mistrzostwach Dolnego Śląska juniorów i osiem w mistrzostwach młodzików" - informuje. Jednocześnie żałuje, że obecnie młodzież nie garnie się do sportu tak, jak za jego czasów.

Reklama

Grędziński należy do zawodników, którzy tworzyli w Polsce potęgę tzw. przedłużonego sprintu. Dziś żałuje, że nie przyznano mu olimpijskiego medalu, zapewniającego sportową emeryturę.

W 1968 r. pojechał do Meksyku na igrzyska. Został wystawiony tylko do sztafety, chociaż wcześniej, w mistrzostwach Polski wywalczył sobie prawo startu w biegu indywidualnym.

"Po finale długo nie mogliśmy się podnieść z bieżni. Dług tlenowy. W ostatecznej rozgrywce stoczyliśmy bój o trzecie miejsce. Na ostatnich metrach Andrzej Badeński doszedł Niemca Jellingausa i wykonał rozpaczliwy rzut na taśmę. Zwyciężyli Amerykanie, bijąc rekord świata wynikiem 2.56,1, który przetrwał wiele lat. Druga była Kenia. Po długich targach jury ogłosiło, że RFN jest trzecia, a Polska czwarta z identycznym wynikiem 3.00,5. Rezultat ten długo był rekordem Europy. Na nic zdały się protesty (inna sprawa, że działaczy nie mieliśmy zbyt obrotnych), chociaż zdjęcie z fotokomórki dowodziło, że Badeński przeciął linię mety kilka centymetrów przed Niemcem" - wrócił pamięcią do tamtych wydarzeń.

Jak podkreślił, rok później, w ME w Atenach, Kinder chciał przekazać brązowe medale olimpijskie, gdyż niemieccy zawodnicy uznali, że należą się one Polakom. "Nie skorzystaliśmy jednak z kurtuazyjnego gestu, ale go doceniliśmy".

Grędziński długo miał nadzieję, że m.in. za wstawiennictwem Ireny Siewińskiej, członkini MKOl, brązowe medale zostaną biało-czerwonym przyznane ex aequo z Niemcami. Niestety, nie doczekał się krążka uprawniającego go do olimpijskiej emerytury, podobnie jak Jan Balachowski. Natomiast Badeński nabył do niej prawa w 1964 r. w Tokio, a Jan Werner w 1976 r. w Montrealu.

"Pozostał żal, ale w końcu pogodziłem się z faktem, że tej emerytury nie dostanę" - mówi urodzony w 1945 r. w Ostrzycy na Lubelszczyźnie mistrz Europy sprzed 44 lat. Gdy miał 13 lat, przeprowadził się z rodzicami do Wałbrzycha, a pierwszy kontakt ze sportem nawiązał w technikum górniczym. W 1965 r. po raz pierwszy przebiegł 400 m poniżej 47 s. W Memoriale Kusocińskiego uzyskał 46,2 będąc drugim za Badeńskim. Krótko potem zrewanżował mu się w mistrzostwach Polski w Poznaniu, wygrywając w 46,0.

Rok 1966. Mistrzostwa Europy w Budapeszcie. Eliminacje Grędziński przeszedł jak burza. "W finale wylosowałem trzeci tor, mając przed sobą Anglika Grahama, Czechosłowaka Trousila i Badeńskiego. Pierwsze sto metrów biegliśmy równo. Przyspieszyłem na trzeciej setce i już wtedy prowadziłem. Na ostatniej prostej rywale nieco się zbliżyli, ale tego dnia nie było na mnie mocnych" - wspomniał.

W stolicy Węgier wywalczył jeszcze jeden złoty medal - w sztafecie. "Po powrocie do kraju z GKKFiS oraz CRZZ otrzymałem po 5 tys. zł, natomiast z klubu 20 tys. zł na zagospodarowanie. Kwoty te były wówczas solidnym finansowym zastrzykiem" - dodał.

W ME w Atenach w 1969 r. Grędziński był trzeci z rezultatem 45,8 (rekord życiowy). Następny rok znaczony był kontuzjami. Zniechęcony przeciwnościami, w wieku 25 lat zdecydował się na zakończenie kariery.

W 1971 r. ukończył studia na Politechnice Wrocławskiej, na Wydziale Budownictwa Lądowego. Pracował na stanowiskach kierowniczych w firmach budowlanych. Jego dziełem jest m.in. sześć obiektów sportowych na Dolnym Śląsku, w tym funkcjonalna hala lekkoatletyczna w wałbrzyskiej dzielnicy Nowe Miasto, oddana do użytku w 2008 r., zwana "pomnikiem Grędzińskiego".

"Pytają mnie często, jaki rezultat byłbym w stanie osiągnąć na 400 m, gdybym tak wcześnie nie zszedł z bieżni. Sądzę, że 45 sekund" - uważa Grędziński.