W Turcji (w Grecji zresztą także) nie tylko wprowadzono ulgi dla sponsorów inwestujących w sport, na pięć lat niemal zwolniono kluby z płacenia podatku, ale także obniżono podatki dochodowe, jakie muszą płacić piłkarze. Efekt? Fenerbahce ma szesnastu oficjalnych sponsorów, Galatasaray – dwunastu. Nawet Sivasspor ma więcej umów sponsorskich niż Wisła Kraków. Niskie podatki przyciągały także sławnych piłkarzy, nie tylko tych w wieku emerytalnym. W lidze tureckiej grali Anelka, Ortega, Okocha, Hagi, Taffarel, Frank de Boer, Carew czy Jardel. Teraz gwiazd też nie brakuje.

Reklama

A jak jest w Polsce? Gwiazd na pewno nie ma. Nie jesteśmy w stanie sprowadzić nawet średniej klasy Brazylijczyka. "Często mi się zdarzało, że jak chciałem do polskiej ligi ściągnąć piłkarza z zagranicy, to mi mówił: Ja nie wiem, co to brutto, a co netto. Ty mi powiedz, ile dostanę do kieszeni. A gdy mu powiedziałem, uśmiechał się z pobłażaniem" - opowiada menedżer Grzegorz Bednarz. "U nas klub musi odprowadzać za piłkarza trzydzieści, a nawet czterdzieści procent podatku. To jakaś paranoja."

A co mają powiedzieć Włosi? Silvio Berlusconi publicznie dał do zrozumienia, że niepłacenie podatków jest moralnie usprawiedliwione, bo są one po prostu za duże. Gdy Kaka zażądał podwyżki do 6 mln euro rocznie, wiceprezes Milanu Adriano Galliani stracił ostatnie włosy. Bo 6 milionów dla Kaki oznacza dla klubu koszt 12 milionów (połowa dla urzędu podatkowego). Włosi mają na szczęście ogromne pieniądze z transmisji telewizyjnych.

Podobnie jak Anglicy, którzy też narzekają, że za swoich co lepiej zarabiających piłkarzy muszą płacić 50-procentowy podatek. Jeśli Tomasz Kuszczak będzie chciał zarabiać 50 tys. funtów tygodniowo na rękę, to Manchester United w rzeczywistości będzie musiał wydać na niego 100 tys. funtów tygodniowo.

Reklama

Angielskie kluby mają jednak zdecydowaną przewagę nad włoskimi. Michael Ballack zgodził się przejść do Chelsea Londyn, bo obcokrajowcy grający w Premiership mogą sobie opodatkować wszystkie premie czy pieniądze z praw do wizerunku nie w Anglii, a w dowolnym kraju, w którym mają swoje konta bankowe, np. w Monte Carlo.

Z Anglików z kolei śmieją się w Hiszpanii. Gdyby Jerzy Dudek chciał zarabiać 5 mln euro rocznie, to w rzeczywistości kosztowałby Real Madryt nie 10 mln, a tylko 6,6 mln. Dlatego za każdym razem, gdy Królewscy zgłaszają się po Kakę, Gallianiego ogarnia blady strach. "Dopóki w naszym futbolu będą takie wysokie podatki, nigdy nie dogonimy najlepszych. Nigdy!" - mówi prezes PZPN Michał Listkiewicz. "Państwo powinno potraktować zawodowych piłkarzy jak jakąś wyjątkową grupę społeczną, na przykład jak artystów. Dla budżetu straty wynikające z obniżki podatku dochodowego u piłkarzy byłyby minimalne, niemal zerowe, a zyski dla naszego futbolu ogromne."

To samo można powiedzieć o ulgach podatkowych dla klubów. Była jedna, wprowadzona kilka lat temu, ale Ministerstwo Finansów się z niej wycofało. Dzisiaj to, co w krajach Unii jest standardem, u nas nawet nie jest przedmiotem publicznej debaty. Zadzwoniliśmy do prezesa Cracovii Janusza Filipiaka, bardzo prężnego przedsiębiorcy. Zapytaliśmy go, co sądzi o ulgach podatkowych dla polskich klubów. "Ależ ja jestem absolutnie za. Tylko że w naszym kraju to nierealne. Dlaczego? Niech pan zapyta polityków" - odpowiedział.

Reklama

A czas nagli. Coraz więcej klubów nie może sobie znaleźć głównego sponsora. Ekstraklasa chce im jakoś pomóc, sprzedając prawa telewizyjne za absurdalnie wysoką kwotę, ale to nie jest wyjście. Prezes Groclinu Zbigniew Drzymała powiedział, że przy budżecie rzędu 30 mln zł, musi oddać 10 mln zł podatku. "Ja nie robię kiełbasy. Mój klub nie jest wyłącznie po to, aby generować zyski. Dlaczego więc płacę zwykły podatek od dochodów, tak jak i inne przedsiębiorstwa? Zwłaszcza że pieniądze do mnie nie wrócą w żadnej formie. Ani jako nowe boisko, ani jako nowa szatnia" - dziwi się Drzymała.

Prezes Groclinu miał bardzo dobry pomysł - utworzenie specjalnego funduszu, do którego trafiałyby pieniądze z podatków płaconych przez kluby. Pieniądze miałyby wracać do klubów, które zobowiązywałyby się do zainwestowania ich w infrastrukturę. Pomysł jednak upadł. Dla niektórych działaczy był zbyt skomplikowany.

Natomiast Zbigniew Boniek przyznał się w rozmowie z nami, że lobbuje za innym rozwiązaniem. "Skoro jest ustawa o zawodach prawniczych, to dlaczego nie stworzyć ustawy o sporcie zawodowym? Według polskiego prawa, żeby być zawodowym piłkarzem, trzeba pracować w spółce sportowej. Czyli w składzie Barcelony, gdyby ta grała w naszej ekstraklasie, nie byłoby ani jednego zawodowca" - mówi Boniek. "Każdy sportowiec zawodowy, nieważne czy piłkarz, czy judoka, mistrz albo fajtłapa, powinien płacić jeden i ten sam podatek, na przykład 10 procent. Sportowiec haruje, a karierę kończy stosunkowo wcześnie. Trzeba mu jakoś ulżyć. Kluby też płaciłyby mniejsze podatki. Bo jeżeli państwo daje 290 mln zł rocznie na sport, a z podatków płaconych przez kluby i zawodników dostaje więcej, to coś tu jest nie tak".

Trochę trudno się dziwić ludziom ze środowiska polskiego sportu, że tak opieszale forsują swoje pomysły wśród polityków. Bo jak przekonać rządzących, że piłkarz ligi polskiej ma być kimś wyjątkowym, artystą? Prawda, że śmieszne? Pomysł, aby zawodnicy w naszym kraju, w większości przypadków słabi i zdecydowanie przepłacani, odprowadzali mniejsze podatki, może wydawać się trochę dziwny. Ale żeby nasi ligowcy zaczęli lepiej grać, a ludzie przychodzić masowo na stadiony, trzeba by sprowadzić kilku choćby podstarzałych gwiazdorów, zwabionych niskimi podatkami. Błędne koło.