Kierowcy dowiedzieli się o wszystkim w piątek w samo południe. Dzień później mieli wystartować na trasę pierwszego etapu w Lizbonie. "Każdy z nas jest w szoku" - mówi DZIENNIKOWI Krzysztof Hołowczyc, zawodnik Orlen Teamu. "Tyle przygotowań w różnych miejsach świata, tyle wysiłku, a tu nagle mówią, że rajdu nie będzie. Najpierw ogłoszono, że impreza zostaje odwołana ze względu na duże zagrożenie atakiem terrorystycznym. Potem, że w związku z tym firma ubezpieczeniowa nie chciała ubezpieczyć imprezy. Nam się wydaje się, że organizatorzy nie byli w stanie zabezpieczyć rajdu" - dodaje.

Reklama

Kierowcy przyjęli decyzję bardzo źle. "Wracać do domu? Teraz? Wszyscy mamy naładowane baterie, chcemy jechać" - zapewnia Hołowczyc. "Co roku mówi się o zagrożeniu. My zawsze ryzykujemy, potrafimy z tym żyć. W tym roku nie czuliśmy jakiegoś szczególnego dreszczyku. Ale rozumiemy obawy organizatorów. Co by było, gdyby ktoś z nas zginął w ataku terrorystycznym? Dlatego od strony sportowej ta decyzja bardzo nam się nie podoba, ale jesteśmy odpowiedzialnymi ludźmi. W końcu jubileuszowy, 30. rajd mógł być gratką dla terrorystów" - tłumaczy "Hołek.

Rajd odwołano po raz pierwszy w jego historii, chociaż zagrożenie bezpieczeństwa (z uwagi na ataki terrorystyczne i konflikty polityczne w Afryce) to nic nowego dla jego uczestników. Z nowszej historii - w 2004 roku odwołano dwa odcinki w Mali. W roku 2000 odwołano cztery odcinki i zawieszno rajd na pięć dni. Od 1994 roku trasa nie prowadzi przez Algierię, bo było tam zbyt niebezpiecznie. W 1996 r. francuski kierowca zginął, kiedy jego ciężarówka wjechała na minę. W 1991 roku inny Francuz został zastrzelony w Mali. Sprawcy do dziś nie odnaleziono.

W tym roku obawiano się zwłaszcza odcinków w Mauretanii (zaplanowano ich 9). Rząd Francji odradzał swoim obywatelom podróże do Mauretanii - przypomina DZIENNIK.

Przed startem Dakaru plotka goniła plotkę. Według niepotwierdzonych informacji Francuzi i inni europejczycy mają być ewekuowani samolotami z południowego Maroka (przez ten kraj też miała prowadzić trasa rajdu).

Reklama

Obawy o bezpieczeństwo uczestników i obserwatorów rajdu Dakar pojawiły się pod koniec grudnia. Dokładnie w wigilię Bożego Narodzenia nieznani sprawcy zastrzelili na południu Mauretanii czwórkę francuskich turystów, wśród których było dwoje dzieci. Początkowo uznano, że napad miał charakter rabunkowy, ale z czasem władze zaczęły podejrzewać algierską ogranizację terrorystyczną związaną z Al-Kaidą.

Francuski rząd ostrzegał swoich obywateli o zagrożeniu i odradzał im wyjazd na imprezę. To właśnie Paryż naciskał na organizatorów rajdu (Amaury Sport Organisation - ASO), by odwołali imprezę. "Ostrzegamy, to naprawdę niebezpieczne" - mówił w czwartek francuski minister spraw zagranicznych Bernard Kouchner.

Reklama

W końcu, mimo zapewnień mauretańskich władz, że nie ma podstaw do odwołania rajdu, klamka zapadła. Przedstawiciele ASO poinformowali też, że otrzymali ostrzeżenia ze strony grup terrorystycznych o planach zorganizowania zamachów na uczestników rajdu i ekipy serwisowe. "Nie mogliśmy dopuścić najmniejszego ryzyka" - mówili organizatorzy.

Mauretania była dotychczas uważana za państwo w miarę bezpieczne i terroryści nie prowadzili tam aktywnej działalności. Eksperci nie wykluczają jednak, że grupy fundamentalistów islamskich z Algierii czy Maroka (przez które to kraje zresztą też przebiegała część trasy) mogły uznać rajd Dakar za dobrą okazję do przeprowadzenia zamachu.

Mimo to jeszcze w czwartek organizatorzy imprezy zapewniali, że nie ma powodów do obaw. W piątek ogłosili oficjalny kominikat. "Po konsultacjach z rządem Francji organizatorzy Rajdu Dakar 2008 postanowili odwołać imprezę".

Wiadomo, że do ostatniej chwili organizatorów przestrzegał minister spraw zagranicznych Francji. "Mówiliśmy, że start rajdu będzie wielkim ryzykiem, ale decyzja należała do ASO. W końcu to prywatna organizacja" - stwierdził Bernard Kouchner.

"Odwołanie Dakaru to gigantyczne straty. Setki milionów euro poszło w błoto. Musimy wracać do domów. Szkoda" - mówi DZIENNIKOWI Hołowczyc.