Celem transferowym ŁKS w najbliższych dniach jest Labinot Haliti, urodzony w Pristinie 23-latek, który nadal ma poważne wątpliwości, czy bardziej czuje się Albańczykiem czy Australijczykiem. Łodzianie sprawdzali go w Turcji, gdzie bardzo spodobał się trenerom. Umowy nie podpisano jednak natychmiast i teraz... cena rośnie.

Reklama

"Najlepiej, żeby nic o nim nie pisać i w ogóle nie wspominać nigdzie w prasie jego imienia. Bo cena transferowa szybko idzie w górę" - żali się Marek Chojnacki, dyrektor sportowy łódzkiego klubu. A Haliti to teraz dla walczącego o utrzymanie ŁKS priorytet. Jeszcze nie podpisał umowy, a już stał się idolem wielu kibiców, którzy znaleźli w internecie jego bramki z ligi australijskiej. Dla Newcastle Jets trafiał nawet z ponad 30 metrów, zdobywał 10 goli w sezonie i występował w reprezentacji młodzieżowej swojej drugiej ojczyzny.

Z pierwszej wyjechał, bo ta targana była wojną. "W 1999 roku, gdy miałem 16 lat musieliśmy uciekać z Kosowa. Udało nam się całą rodziną wyjechać do Australii. Trafiliśmy najpierw do obozu dla uchodźców, a potem, znając już język, mogliśmy zacząć nowe życie. Tam, gdzie nie spadały bomby" - wspominał Haliti. W Australii nauczył się żyć na luzie (jego dewiza: baw się wszystkim tym, co robisz) i... dobrze grać w piłkę. Nieźle sobie radzi zresztą także na korcie tenisowym.

"Skoncentrowałem się na sporcie, by nie myśleć ciągle o tym, co nas kiedyś spotkało, jeszcze w Europie" - mówił DZIENNIKOWI Haliti, którego cały czas wspiera trzech braci oraz ojciec z matką. Wspólnie podjęli zresztą w 2007 roku decyzję, by Labinot wrócił na Bałkany, bo tam jego talent będzie miał szansę rozwinąć się szybciej niż w Sydney. I tak przez Slavena Belupo trafił Haliti do Teuty Durres, której pomógł wywalczyć tytuł mistrza Albanii. Teraz może wzmocnić ŁKS i stać sie kolejnym po Ajazdinie Nuhim z Legii, oraz Enkeleidzie Dobim i Kushtrinie Munishim Albańczykiem w lidze polskiej.

Haliti, jeśli podpisze kontrakt, będzie miał małe szanse na grę przeciwko Jagiellonii, w pierwszym wiosennym meczu ekstraklasy. Co innego Bruno Coutinho Martins, 22-letni wychowanek Gremio Porto Alegre, który przez Urugwaj trafił tej zimy do Jagiellonii Białystok.

"Tu rozpoczynam swoją wędrówkę po Europie. Mam zamiar zajść jak najdalej" - mówi DZIENNIKOWI Bruno. Menedżer Mariusz Piekarski, który sprowadził go do naszej ligi, mówi: "Chłopak jest ciągle młody, a ma za sobą ponad dwadzieścia meczów w pierwszej drużynie Gremio Porto Alegre. To już jest coś. Gdyby porównać Gremio do klubów europejskich, to nie jest to Real Madryt czy Barcelona, ale już Arsenal jak najbardziej tak. Zawsze było tam wielu utalentowanych chłopaków, którzy w dodatku potrafili wygrywać trofea. Z kilkunastu Brazylijczyków, których oglądałem, wybrałem jego, bo ma <to coś>" - opowiada menedżer..

Piekarski widzi w Bruno "takiego lepszego Rogera”, choć asekuruje się, że każdy w Europie potrzebuje czasu, by się zaaklimatyzować. "Bruno jest szybszy od Rogera i w tym tkwi jego przewaga. Ale jak szybko przystosuje się do naszej gry, trudno zgadnąć. Mam nadzieję, że spędzi w naszej lidze dwa lata i rozwinie się na tyle, by zrobić krok do przodu. Wspomniany wcześniej Roger właśnie teraz jest gotowy, by z Polski wyjechać. Bo na początku grał kapitalnie, ale... miał mniej więcej 65 procent strat. Teraz jest bardziej odpowiedzialny" - opowiada Piekarski.

Reklama

Bruno mógł trafić też do innych zespołów naszej ligi, ale tylko Jagiellonia zdecydowała się podpisać kontrakt na podstawie kaset wideo, bez żadnych testów. "Łatwiej by mu się grało w Legii czy Wiśle, tak jak łatwiej zostać gwiazdą ligi hiszpańskiej grając w Realu, a nie Albacete. Ale myślę, że Białystok jak na pierwszy przystanek to niezłe miejsce. Wyrobi tu sobie charakter" - dodaje menedżer.

Brunem dwa lata temu interesowało się Palermo. Gremio zażądało jednak dwa miliony euro, a to było dla Włochów za dużo. "Nie był tyle wart. Dwa miliony euro to cena za gotowego piłkarza, a nie za sam potencjał" - ocenia Piekarski. Dziś jednak, po wypożyczeniu do Nacionalu Montevideo, kontrakt Bruno z Gremio się skończył i mógł ruszyć do Europy.

Egzotycznie będzie też w Poznaniu, gdzie olśnić ma inny gracz z Ameryki Południowej. Peruwiańczyk Denyro Cueto Sanchez Anderson jest trzy lata młodszy od Bruno. Ponieważ Franciszek Smuda uważa go za prawdziwą perłę, Lech ściąga do Poznania mamę Sancheza, tatę i jeszcze 8-letniego brata. By dobrze się czuł i nie miał problemów z mobilizacją. Żeby pokazał, że także w polskiej ekstraklasie może narodzić się gwiazda europejskiego formatu - pisze DZIENNIK.

Młody Peruwiańczyk twierdzi, że momentalnie pokochał Lecha, Poznań i Polskę. Kontrakt podpisał na 5 lat. Ciekawe, czy za dwa, trzy lata - jeśli sprawdzi zapowiedzi Smudy, że takiego zawodnika z zagranicy jeszcze nie widział - nadal będzie zdania, że najlepiej mu właśnie w Wielkpolsce...

Nazwisko wyrobił sobie już Junior Diaz, nowy obrońca Wisły Kraków. Kostorykańczyk miał pecha, bo gdy leciał na pierwsze zgrupowanie lidera tabeli do Hiszpanii, okazało się na lotnisku w Madrycie, że w jego dokumentach brakuje jakiegoś stempelka. Na nic zdały się tłumaczenia, Diaz znów musiał wsiąść dlo samolotu i wrócić do Ameryki Południowej. Nie zniechęcił się jednak i dotarł do Polski.

"Wiele osób w moim kraju zazdrości mi, że podpisałem kontrakt w Polsce" - mówił podczas swojej oficjalnej prezentacji w Krakowie reprezentant Kostaryki. Cieszył się też z porównań do... Ronaldinho. Zdaje sobie jednak sprawę, że na razie powoduje je głównie fryzura i wygląd. "Gramy przecież na innych pozycjach. Ale postaram się grać równie efektownie" - deklaruje zawodnik polecony wiślakom przez agencję ABISport. To ta sama, która transferowała wcześniej Radosława Matusiaka z Bełchatowa do Palermo, sprawdzając w zamian Carlosa Costly'ego z Hondurasu. W Krakowie wszyscy liczą, że nawet jeśli Diaz nie będzie od razu błyszczał, to uda się go wypromować i sprzedać do Europy Zachodniej. Za sumę wyższą niż wyłożone 100 tysięcy euro.

"Musi jeszcze poprawić grę w defensywie. Podoba mi się natomiast, że chętnie gra do przodu" - mówi Maciej Skorża po pierwszych sparingach z udziałem reprezentanta Kostaryki. Polskie kluby też idą do przodu i nie kupują starszych lub chorych Brazylijczyków, a z uwagą dobierają nowych piłkarzy. Na nieudane strzały transferowe nikogo już nie stać.