Krowy się pasą, członkowie zarządu klubu smażą hamburgery na sprzedaż dla publiczności. Sala treningowa, to zakurzona klitka, z zardzewiałym przyrządem do ćwiczeń siłowych w rogu - tak wygląda stadion klubu i jego zaplecze.
Przyjeżdżający na mecz do Rocha przeciwnicy nie mają gdzie przeprowadzić rozgrzewki, bo szatnie są za małe, więc wychodzą poza stadion. Gospodarze też rozgrzewają się wśród drzew na pobliskiej łące.
Telewizja płaci klubowi 1700 dolarów miesięcznie za prawo do transmisji meczów, które mało kto chce oglądać. A futbol dla Urugwaju to coś więcej niż gra. "Nasz kraj jest lepiej znany za sprawą futbolu niż czegokolwiek innego. Spytaj kogokolwiek, co słyszał o Urugwaju, a odpowie, że kojarzy go z futbolem" - przekonuje prezes klubu.
Odpływ najlepszych zawodników do Europy to "upust krwi" bardziej dotkliwy niż w innych krajach Ameryki Południowej. Obecnie kluby urugwajskie regularnie odpadają we wstępnych fazach Copa Libertadores. Ostatnim sukcesem był triumf Nacionalu w tych rozgrywkach w 1988 r.
Eksport piłkarzy do Europy i Meksyku idzie w dziesiątki i setki, jednak pieniądze za nich nie docierają do klubów. "Jedyne, co Urugwaj może zrobić to <produkować> piłkarzy. To wielki biznes, w którym działają agenci, kupujący i sprzedający licencje piłkarskie. Kluby nie mają z tego nic. Jeśli sytuacja się nie zmieni, znikniemy" - powiedział prezes biednego klubu Rocha z Urugwaju, który niegdyś był piłkarską potęgą.