Wszyscy chcielibyśmy zobaczyć zwycięstwo Kubicy w Melbourne w wyścigu o Grand Prix Australii. Jego bolid BMW Sauber jest wolniejszy od Ferrari i McLarena, ale jeśli to będzie wyścig pełen kraks wszystko jest możliwe - spekuluje "Fakt".

Reklama

W tym sezonie nie ma kontroli trakcji, przez co trudniej zapanować nad samochodem. Ostatnie siedem lat w Formule 1 było niczym gra na play station - elektronika była ważniejsza od umiejętności człowieka. Tylko sześciu kierowców pamięta czasy, gdy ściganie nie było wspomagane kontrolą trakcji.

Wśród nich jest kolega Kubicy z BMW, Nick Heidfeld. "Dobrze, że wróciliśmy do tego, gdy ściganie jest w naszych rękach. Mam nadzieję, że wszyscy opanowali nowe bolidy i nie będzie wypadków" - mówi Heidfled.

Niemiec zapomniał o kraksie na pierwszym zakręcie GP Australii w 2002 roku, gdy Ralf Schumacher przeleciał nad Rubensem Barrichello. Wypadek wyeliminował kilka bolidów z dalszej jazdy. To niebezpieczne miejsce i łatwo tam o kraksę. Zwłaszcza kiedy trzeba wyhamować z prędkości przekraczającej 300 km/h do 145 km/h. Bolidy potrzebują na to kilkudziesięciu metrów i wystarczy gapiostwo jednego z kierowców, by w powietrzu latały części rozbitych aut.

"Bez kontroli trakcji trudniej będzie utrzymać idealny tor jazdy" - przewiduje Kubica. Niemożliwe jest, by w tłoku po starcie wszyscy pojechali wymarzonym torem. Dlatego możemy być pewni, że czeka nas wiele emocji. Ale to dopiero początek wyścigu grozy. W Australii są prawie 40-stopniowe temperatury i opony szybko będą ulegać zniszczeniu.

"Tor w Melbourne jest brudny, co dodatkowo sprzyja degradacji opon. Kierowcy muszą uważać, by nie stracić przyczepności" - mówi Willy Rampf, inżynier w BMW.

Już podczas piątkowych treningów z toru wypadło kilka aut. Kolejne wylecą w niedzielę. Dlatego Kubica, który świetnie radzi sobie bez kontroli trakcji, ma duże szanse na sukces.