"Profesjonalistów w mojej drużynie to ja mogę policzyć na palcach jednej ręki. A w zasadzie to wystarczy mi do tego kciuk i palec wskazujący. Ale nie narzekam. Za nic w świecie nie chciałbym prowadzić innej kadry. Reprezentacja San Marino to prawdziwie męska przygoda" - powiedział DZIENNIKOWI trener San Marino Giampaolo Mazza.

Reklama

To przygoda bez żadnych niebezpieczeństw (w końcu nikt cię nie zwolni, nawet jeśli przegrasz z Andorą drugi raz z rzędu), bez wielkich nagród, ale i bez perspektywy druzgocących porażek (San Marino to jeden z niewielu krajów, w których po wypowiedzeniu słowa "porażka" piłkarz się uśmiecha). Tak, tak. Leo Beenhakker mógłby takiemu Mazzie zazdrościć. Nie musiałby do znudzenia wmawiać swoim piłkarzom, że są świetni (to byłoby zbyt jawne kłamstwo), ani też ganić ich za to, że zachowują się nieprofesjonalnie.

>>>Polska przeciw przysłowionym kelnerom

W drużynie San Marino jest bowiem tylko dwóch profesjonalnych piłkarzy - bramkarz Aldo Simoncini i napastnik Andy Selva. Profesjonalnych wcale nie znaczy dobrych. Jeden łapie piłkę w lidze San Marino, a drugi ją kopie we włoskiej Serie B. Nie zarabiają fortuny, ale na tyle dużo, aby nie musieć robić niczego innego. Ich koledzy z drużyny narodowej wcale im jednak nie zazdroszczą. Bramkarz Federico Valentini i pomocnik Andreini Matteo zarabiają o wiele więcej. Na co dzień pracują w banku. Do lokalnych krezusów należą także napastnik Damiano Vannucci, właściciel fitness-klubu oraz Fabio Bollini, który założył firmę zajmującą się przeprowadzkami. Trenują wieczorami. Cztery razy w tygodniu.

To i tak częściej niż Davide Simoncini, Giovanni Bonini i Matteo Vitaioli, którzy pół dnia spędzają na uniwersytecie, a pozostałe pół - na zabawie w pubach i klubach. "Mają naprawdę klawe życie. Są panami własnego losu. Nikt nie każe im zasuwać od rana do wieczora, jeść witaminy i kłaść się spać przed dwudziestą drugą" - śmieje Matteo Zanzini z Piłkarskiej Związku San Marino. "Do tego grona należałoby dodać jeszcze napastnika Manuela Maraniego, pracownika urzędu miasta, który odpowiada za organizację festynów, no i ośmiu, czy dziewięciu piłkarzy, którzy są zatrudnieni w prywatnych firmach na pełnych etatach" - dodaje.

Zdarza się, że muszą pracować w weekendy. Mazza ma jednak numery ich służbowych telefonów - na wszelki wypadek dzwoni w piątek i pyta się, czy w niedzielę mogliby trochę potrenować. Jeden odbierze słuchawkę spawając, drugi heblując, a trzeci pijąc wino i jedząc pizzę. Trzeba jednak to przyznać - chyba żaden z nich nie ma nadwagi. Żaden nie wygląda, jakby ostatnie dwie noce spędził w hotelu Opera we Lwowie.

Zanzini obrusza się na sugestię, że ta drużyna jest zlepkiem ludzi, którzy futbol traktują niezbyt poważnie i że oddalone o kilka kilometrów Rimini mogłoby wystawić o wiele lepszą reprezentację. "W San Marino jest aż piętnaście klubów. Wprawdzie nieprofesjonalnych, ale czy w Polsce piłkę kopią sami profesjonaliści? Mamy jakieś sześć stadionów. To chyba całkiem nieźle, zważywszy na to, że żaden nie wymaga gruntownego remontu" - wylicza z dumą Zanzini. "Uznaje nas UEFA, więc wy też traktujcie nas poważnie. Przecież nasze kluby startują w eliminacjach europejskich pucharów. San Marino to nie jest jak jakaś dzielnica polskiego miasta. My współtworzymy historię futbolu!" - dodaje.

Reklama

Słuchając lokalnych działaczy można dojść do wniosku, że po dzisiejszym meczu na słowo "porażka" chyba żaden mieszkaniec San Marino nie będzie się uśmiechał. Pogrom w meczu z Niemcami? "To historia". Strach przed wyjazdem do Czech? "Eee tam, od razu strach. Po prostu ogromna wola walki"... Człowiek zadaje sobie pytanie skąd w takim małym, lekceważonym San Marino tyle ambicji.

>>>Jesteśmy dla nich nieosiągalni

"Jesteśmy ludźmi gór. Codziennie pokonujemy jakieś przeszkody. Do walki jesteśmy przyzwyczajeni" - odpowiada Mazza. Patrząc jednak na zaciętość bankowca Valentiniego, czy urzędnika Maraniego zdziwienie mija. Bo czy ktoś z nas - bankowców, urzędników, dziennikarzy albo sprzedawców - nie chciałby od święta grać przeciwko sławom futbolu? Strzelić gola Cechowi, okiwać Rosickiego? Być "zwyczajnym - niezwyczajnym"?