Był to 15. mecz w karierze Lillarda, w którym zdobył ponad 50 punktów, co daje mu szóste miejsce w zestawieniu wszech czasów. O 10 poprawił rekord własny i klubowy.

Już do przerwy miał w dorobku 41 "oczek" i gdy 44 sekundy przed końcową syreną opuszczał parkiet, by kibice mogli mu zgotować owację przy jego nazwisku widniała liczba 71. Wyrównał osiągnięcie Elgina Baylora i Davida Robinsona. Więcej w NBA zdobyli w jednym spotkaniu tylko David Thompson - 73, Kobe Bryant - 81 i pięciokrotnie Wilt Chamberlain - 72, 73, 73, 78 i 100.

Lillard osiągnął granicę 70 punktów w wieku 32 lat i jako najstarszy wszedł do tego elitarnego grona. Został też pierwszym zawodnikiem, który uczynił to grając mniej niż 40 minut w meczu.

Reklama

W niedzielę 13-krotnie (na 22 próby) trafił "za trzy" i to drugi wynik w historii. W 2018 roku 14 razy uczynił to Klay Thompson z Golden State Warriors.

Reklama

Uwielbiam te chwile, kiedy włącza się u mnie tryb "atak" i rzucam raz za razem. Każdy gracz lubi złapać właściwy rytm, wtedy człowiek czuje się jak w transie - podkreślił bohater wieczoru w Portland, któremu humor jednak popsuli urzędnicy antydopingowi, zapraszając go tuż po meczu na kontrolę.

To zawsze straszne przeżycie dla mnie, bo nienawidzę igieł. Tatuowanie? Nie, to jednak coś innego niż pobieranie krwi - zaznaczył.

Reklama

W NBA jego wyczyn to temat dnia, wielu koszykarzy odniosło się do niego w mediach społecznościowych, m.in. grający w Cleveland Cavaliers Mitchell, który 2 stycznia rzucił 71 pkt Chicago Bulls, przekazał: Właśnie zadzwoniła do mnie mama i mówi: Lillard wyrównał twój rekord... teraz musisz zdobyć 72.

Podziwu dla Lillarda nie krył jego trener w Trail Blazers Chauncey Billups.

Niesamowite, mistrzowski występ. Koszykarskie dzieło sztuki - podsumował szkoleniowiec.