Dwaj pierwsi są niekwestionowanymi gwiazdami swojego zespołu i wyróżniającymi się zawodnikami całej ligi portugalskiej. Kazimierczak dopiero od trzech tygodni jest zawodnikiem Boavisty. Na dodatek leczy drobną kontuzję, która uniemożliwia mu debiut w nowej drużynie.
"Myślałem, że zagram w sobotnim meczu z Vitorią Setubal, ale chyba nic z tego" - mówi DZIENNIKOWI były piłkarz Wisły Płock. "Trochę szkoda, bo na razie podpisałem kontrakt do tylko do czerwca i mam nie za wiele czasu, żeby przekonać do siebie trenera. Chciałbym zostać tu na stałe. Może się uda, bo jestem wolnym zawodnikiem i nie trzeba za mnie płacić" - dodaje.
Do Boavisty trafił on niemal cudem, bo jak inaczej wytłumaczyć transfer do dobrego portugalskiego klubu, zawodnika najgorszego zespołu polskiej ekstraklasy, który na dodatek traci najwięcej goli. "Jaki tam znowu cud. Po prostu poleciliśmy go i już tu jest. A teraz Krzysiek powiedz, kto grał najlepiej w ostatnim meczu. I dlaczego byłem to ja i Przemek" - żartuje Grzelak.
On też ma kontrakt z Boavistą do czerwca i też chciałby zostać w Porto na dłużej. "Nie wiem jakie są ustalenia między właścicielem mojej karty Antonim Ptakiem i Boavistą. Z tego co wiem, to w mojej umowie jest wpisana kwota, za którą klub może mnie wykupić. Mi nie pozostaje nic innego, jak zasuwać na treningach i meczach. Zresztą mamy nowego trenera Jaime Pacheco i u niego nie ma przebacz. Kto obija się na treningach, to może wypaść z kadry meczowej, zupełnie się tego nie spodziewając" - dodaje Grzelak, który ostatnio jest w znakomitej formie, co udowodnił strzelając bramkę w spotkaniu 1/8 Pucharu Portugalii z CD Nacional. Dzięki jego dobrej grze Boavista awansowała do ćwierćfinału, gdzie zagra z Baia Mar i można powiedzieć, że jest faworytem tego spotkania. Jest to jedyna szansa Panter na awans do europejskich pucharów. W lidze Boavista zajmuje dopiero 11 miejsce i w ten sposób raczej nie wywalczy sobie miejsca w pucharach.
"W zespole jest kilka osób, które pamiętają, że jeszcze kilka lat temu Boavista była mistrzem Portugalii i dwa razy z rzędu grała w Lidze Mistrzów" - mówi Kaźmierczak, który jest jednym z najlepszych piłkarzy swojej drużyny, można go nawet nazwać gwiazdą Boavisty. "Podobnie, jak koledzy nie mam komfortu psychicznego. Nie wiem gdzie będę w czerwcu. Czy przypadkiem nie czeka mnie powrót do Pogoni Szczecin. Sportowo na pewno byłby to dla mnie wielki krok do tyłu" - dodaje.
" Nie wiem czy Boavista zapłaciła za mnie Pogoni, nie wiem czy klub zaczął już rozmowy na temat wykupienia mojej karty i nie wiem nawet czy ma taki zamiar. Gram najlepiej, jak umiem. Zdaję sobie sprawę z tego, że kończy się luty i już najwyższy czas na poważne rozmowy. Sam nie będę się jednak prosić. Nie powiem przecież "prezesie kupcie mnie!". Nic na to nie poradzę, więc nie zaprzątam sobie tym głowy, tylko robię co do mnie należy" - twierdzi reprezentacyjny pomocnik.
Kaźmierczak i Grzelak grają razem w kadrze i obaj uważają, że jest to lepsza okazja do promocji niż występy w lidze portugalskiej. "Nie zapomnę sytuacji po meczu z Portugalią w Chorzowie. Wchodzimy do klubu, głowy do góry, uśmiech od ucha do ucha. Portugalczycy udawali, że nic się nie stało. Mówili nam, że tutaj i tak przegramy trzy albo cztery do zera. Wiemy jednak, że to nam pomogło. Może i bardziej nas dzięki tej wygranej szanują" - twierdzi Grzelak.
Lewy pomocnik Boavisty przeżywa teraz najpiękniejsze chwile swojego życia. Dwa i pół miesiąca temu urodził mu się synek Olivier. "Dobry dzieciak z niego. Daje tatusiowi spać nawet sześć godzin. Mam nadzieję, że nie spotka mnie to samo, co Adama Małysza, który po urodzeniu dziecka na trzy lata przestał latać tak daleko, jak wcześniej. Chociaż kto wie? Zobaczymy za trzy lata. Na razie nie narzekam. Małym zajmuje się żona, do której przyjechali teraz rodzice i jej pomagają. Porto zawsze będzie mi bliskie, bo tu urodził się mój synek" - cieszy się Grzelak.
Największa polska polonia w historii ligi portugalskiej narzeka tylko na jedno. "Stadion mamy taki, że w Polsce nie ma podobnego, ale nie ma na nim kibiców. Boavista nie jest tak popularna, jak FC Porto. Tam średnia widzów na sezon wynosi 30 tysięcy. U nas trzy-cztery tysiące. Jak są derby, albo mecze z Benfiką, czy Sportingiem Lizbona, to przychodzi z 10 tys. Nie jesteśmy popularni, ale trudno. No i jeszcze ten ocean. Jak tam się kąpać skoro nawet latem woda ma najwyżej 18 stopni. Takie tu mamy problemy, a nie jak w Polsce, gdzie koledzy zastanawiają się, czy wypłata przyjdzie na czas - opowiada Kaźmierczak.