Niedawno kapitan Chelsea John Terry zażądał dla siebie nowego kontraktu. Anglik chce podpisać dziewięcioletnią umowę, według której zarabiałby 121 tys. funtów tygodniowo. Szefowie Chelsea są w kropce, bo jeśli nie zgodzą się na warunki Terry’ego, ich najlepszy obrońca przeprowadzi się prawdopodobnie do Hiszpanii. Jeśli zgodzą się podpisać dziewięcioletnią umowę, ich wydatki na płace dla zawodników znacznie przekroczą 50 mln funtów rocznie.

Nie tylko Terry żąda sporej podwyżki. Więcej chce także Frank Lampard, który obecnie zarabia 80 tys. funtów tygodniowo. Angielski pomocnik w swoich zarobkach chciałby zbliżyć się do najlepiej opłacanych piłkarzy Premiership, Andrija Szewczenki i Michaela Ballacka (prawie 130 tys. funtów tygodniowo). Jeśli Chelsea się nie zgodzi na jego warunki, Lampard bez wahania przyjmie ofertę Barcelony.

Podobny problem ma Manchester United. Cristiano Ronaldo zarabia obecnie 70 tys. funtów tygodniowo, a chce mieć 120 tys. Jeśli nie otrzyma tyle w Manchesterze, to dostanie jeszcze więcej na przykład w Realu Madryt. Bez zbędnych pytań i z mniejszym opodatkowaniem.

Kluby nie chcą stracić swoich gwiazd, dlatego limity płacowe to kwestia przyszłości. Owe limity będą wdrażane nie teraz, a w ciągu kilku najbliższych sezonów, gdy największe kluby także innych lig dojdą do wniosku, że innego wyjścia nie ma. Pozostaje problem ewentualnych sankcji Unii Europejskiej, która bezwzględnie strzeże praw wolnego rynku i protestów związków zawodowych piłkarzy. Dlatego porozumienie w sprawie limitu płac będzie nieoficjalne, w formie dżentelmeńskiej umowy. Pierwszy krok zrobią Manchester, Chelsea, Liverpool i Arsenal. Drugi - cała G14, zrzeszająca największe kluby Europy.

Limity płac obowiązują w najlepszych amerykańskich ligach zawodowych. "Także w futbolu jest to konieczność. Kiedy większość obrotów przeznacza się na płace dla piłkarzy, klub prędzej czy później dostanie czerwoną kartkę i zejdzie z boiska" - powiedział prezes Bayernu Monachium Karl-Heinz Rummenigge. "Nie więcej niż 50 proc. obrotów powinno iść na zarobki dla piłkarzy. Obecnie jest to o wiele więcej. To sprawia, że 80 proc. profesjonalnych klubów europejskich notuje straty" - argumentował.

Szefowie największych klubów Premiership boją się, że może ich dosięgnąć ten sam kryzys, który miał miejsce kilka lat temu w Serie A. Włoskie kluby zarabiały gigantyczne pieniądze na reklamach i prawach telewizyjnych (tak jak teraz angielskie), wydawały więc krocie na piłkarzy. Jednak hossa szybko się skończyła. W 2003 roku firma prezesa Lazio Sergio Cragnottiego upadła, a rzymski klub, który przepłacał na pensje Hernana Crespo czy Claudio Lopeza, stanął na skraju bankructwa. Przyszedł nowy prezes Claudio Lotito i wprowadził bezwzględne limity płacowe. Dzięki temu Lazio jest teraz wypłacalne. Dlaczego więc Premiership jest i będzie najlepsza? Bo Anglicy uczą się na czyichś błędach.