Parking pod klubowym budynkiem Wisły przypomina ekskluzywny salon samochodowy - BMW, Mercedesy, stoi nawet Porsche. Auto Tomasza Dawidowskiego to istny Batmobil. Młodsi piłkarze oczywiście nie chcą być gorsi.

"Kiedyś też wydawałem forsę na samochody i inne przyjemności. Dopiero teraz zrozumiałem, że w życiu nie o to chodzi. Najpierw pokaż, że umiesz dobrze grać, niech ludzie zaczną cię szanować, dopiero potem możesz sobie zacząć błyszczeć poza boiskiem. Niestety, świat futbolu staje do góry nogami" - narzeka 29-letni Jacob Burns, australijski pomocnik Wisły.

Różne opinie krążą o obcokrajowcach w naszej lidze - że leniwi, pyszałkowaci, za bardzo rozrywkowi i wiecznie narzekający. A tu taka niespodzianka - Burns po treningu jeszcze przez kilkadziesiąt minut biegał wokół boiska. Gdy większość jego kolegów wyjeżdżała z klubowego parkingu, on dopiero schodził do szatni. "Hey mate, how are you?" - przywitał się. Po chwili wsiadł do taksówki. Zwykle wraca do domu pieszo. Tym razem jednak się spieszył, bo syn jest chory.

Burns zaprosił nas do swojego mieszkania w jednej z kamienic na krakowskim Kleparzu. "To moja siedemnastomiesięczna pociecha... " - przedstawia rodzinę. "A to moja druga pociecha. Żona jest Włoszką i robi świetne spaghetti, ale ja tam wolę pierogi i <ziurek>. Napijesz się? Herbaty? Z mlekiem? Sorry, zapomniałem, że pijecie z cytryną... " - mówi pomocnik Białej Gwiazdy.

Mieszkanie jest duże, schludne i w nowoczesnym stylu. Burns mówi wprost, że pakiet finansowy, jaki zaproponowała mu Wisła, był o wiele atrakcyjniejszy od oferty angielskiego Burnsley. Zarabia także na inwestycjach w nieruchomości w Australii. "Niektórzy jednak nie doceniają tego, co mają" - mówi Australijczyk.

"Pamiętam, jak kiedyś Petrescu zabrał nas rano do fabryki kabli. Niektórzy narzekali, że śmierdzi, że głowa ich boli. A on chciał nam tylko uświadomić, że spotkało nas błogosławieństwo i że przeciętni ludzie nie mają tak dobrze jak my. Często pomagałem swojemu ojcu na budowie i wiem, co to znaczy pracować od piątej rano do piątej wieczorem. Harujesz jak wół, aby utrzymać rodzinę, a potem i tak ci nie starcza do pierwszego - jak mówią w Anglii" - wspomina Burns.

Do domu Burnsów wchodzi Michael Thwaite z narzeczoną. 24-letni obrońca Wisły ma ostatnio same problemy. W wyniku sporu ze swoim byłym klubem - Nationalem Bukareszt - przez kilka miesięcy nie mógł grać w piłkę. Gdy już wszystkie formalności zostały załatwione, przytrafiła mu się kontuzja. Kiedy się wyleczył, zapytał Adama Nawałkę, dlaczego nie gra w pierwszym składzie. "Bo stawiam na reprezentantów Polski" - miał odpowiedzieć trener Wisły. "Czy reprezentant Australii jest gorszy?" - dociekał obrońca. "Nie wiem. Wiem, że musi być cierpliwy" - usłyszał. "Jedni lubią swoich, inni nie patrzą na to, jakiej kto jest narodowości" - podsumował Thwaite. "Cierpliwie czekam na trenera, który ma inne spojrzenie na niektóre sprawy" - dodaje Australijczyk.

Reklama

Thwaite, choć nie brakuje mu problemów, lubi pożartować. "Dla mnie najzabawniejszy jest moment, gdy patrzę się na Marka Penksę w stroju cywilnym" - mówi. "Zazwyczaj jest tak, że jak przychodzisz z czymś nowym na sobie, to już w progu szatni wszyscy robią sobie z ciebie jaja. A Marek chyba codziennie przychodzi w czymś nowym. Jednego dnia jest jakimś surferem w stylu hawaii, a innego kimś w rodzaju białego rapera. To bardzo barwna osobowość, dosłownie. Uwielbia swoje samochody i łańcuchy. Blink - blink, you know?" - mówi piłkarz.

"Ja pamiętam, jaki ubaw mieliśmy z Pawła Kryszałowicza" - kontynuuje Burns. "Facet przesympatyczny, ale ma chyba jakieś problemy z pigmentem. Za każdym razem, gdy wyjeżdżaliśmy na zgrupowanie na południe Europy, próbował się opalić. Smażył się na czerwono, po czym znowu stawał się biały. Nazwaliśmy go &bdquo;mozarella”... " - śmieje się Burns.

Thwaite sprawia wrażenie safandułowatego, choć to wesołek, a Burns faceta na pełnym luzie, choć czasami - chcąc nie chcąc - staje się moralistą. "Nie macie stadionów, ale za to macie chuliganów" - skarży się Burns. "Na mecze przychodzi moja żona z synkiem. Czasami muszą nasłuchać się jakichś wulgarnych piosenek, napatrzyć na przemoc na trybunach i nawąchać gazu łzawiącego. Słyszałem też o rzuceniu nożem w Dino Baggio. Broń Boże nie oskarżam Polaków. To mogło zdarzyć się wszędzie. To kwestia odpowiedniej polityki" - twierdzi piłkarz.

"W Anglii na mecze przychodzą całe rodziny. Jak masz obok siebie rodzinę, wiesz - matkę, małe dzieci... to zastanowisz się dwa razy, zanim zrobisz coś głupiego. Mecze odbywają się głównie po południu, a nie wieczorem, więc Anglik co sobotę odprawia taki sam rytuał. Około 16. mecz. Ekscytujesz się, oglądasz przedstawienie, dopingujesz. Potem ze stadionu idziesz do restauracji czy do pubu, aby dzielić się wrażeniami. Do domu wracasz zadowolony, mimo że nie obrzucałeś policji kamieniami" - mówi Burns. "A ja tam na kibicowanie w Polsce nie narzekam. Wiele razy spotkałem na ulicy fanów Cracovii i byli bardzo mili" - oponuje Thwaite.

"Mogę sobie ponarzekać co najwyżej na taksówkarzy. Siadam z tyłu, ale zawsze zapinam pasy. Znaleźć miejsce parkingowe w tym mieście graniczy z cudem,
wąziutkie ulice są zastawione samochodami, a ci wariaci jażdża jakby byli na autostradzie. To jest dobre w piłce, ale nie w transporcie miejskim. Nikola Mijailović też jeździ jak ci taksówkarze. Szkoda go będzie, jak się rozwali, bo to jeden z najbardziej utalentowanych piłkarzy w Polsce. Dobrze mieć go w drużynie, ma taką mentalność, że mógłby niemal zabić, aby zwyciężyć" - mówi Thwaite.

Burns w barwach Leeds grał między innymi przeciwko Realowi Madryt, ale to było siedem lat temu. O tego czasu marzy o europejskich pucharach. "W Burnsley miałem pięć boisk treningowych, sztuczne boisko w hali i dwa baseny" - wylicza. "Ale mogłem sobie pograć co najwyżej w jakimś Carling Cup. W Polsce można narzekać na sędziów, a szczególnie na tych, którzy prowadzą mecze Wisły, bo jakoś dla nas nie gwiżdżą. Klub oferuje mi nie tylko godziwe pieniądze, ale i co najmniej Puchar UEFA. A skoro już dostaliście Euro 2012, to i zaplecze klubu będzie coraz doskonalsze" - twierdzi Burns.

Z kolei Thwaite marzy nie tylko o pucharach, ale i regularnej grze w reprezentacji Australii. "Selekcjoner powiedział mi, że muszę występować w jakimś dobrym europejskim klubie. Dlatego wybrałem Wisłę. Może teraz nie gramy najlepiej, ale jestem przekonany, że to najlepsza drużyna w Polsce" - mówi obrońca.

"Nie wiem, jak długo tu zostanę, ale nie zamierzam stąd odchodzić. Tutejsi piłkarze chcą szybko wyjeżdżać na zachód, ale ja się nie śpieszę. Liga polska nie jest zła. Jest tylko źle opakowana. Nigdzie nie spotkałem się z takim dopingiem jak tutaj. W Rumunii kibice naszego klubu tylko przeszkadzali nam w grze. Tutaj wszyscy są z tobą. Klub też o ciebie dba, jak może. Gdy w grudniu wyjechałem na parę dni do Australii, ktoś się włamał do mojego mieszkania. Nie mam pojęcia, jak to zrobił, bo mieszkam na trzecim piętrze. Jednak dzięki Wiśle bez zbędnych pytań szybko zainstalowano mi alarm" - żali się Thwaite.

Obaj narzekają, że jedyne, czego im obecnie brakuje, to miejsca Wisły w ścisłej czołówce tabeli. Dlaczego wiślakom wiedzie się w tym sezonie gorzej? Thwaite tęskni za Petrescu, bo to &bdquo;człowiek, który nie bierze jeńców, zawsze chce wygrać”. Twierdzi, że treningi Okuki były za lekkie. Burns wytyka brak komunikacji między zawodnikami na boisku i kiepskie przygotowanie atletyczne naszych piłkarzy: "Nie trzeba być wielkim, aby nie dać się przepchać. Wystarczy trochę poćwiczyć" - mówi.

Żegnając się, Thwaite podał rękę tak, jak to robią jego rodacy, czyli ruszając przy okazji czterema palcami. Na sugestię, że w Polsce uważa się, iż tak zachowują się tylko geje, odpowiedział: "A w Australii w ten sposób zaprasza się na ziurek".