Jeszcze we wtorek nie było wiadomo, czy prezydent Wenezueli Hugo Chavez pojawi się na inauguracji imprezy. Wprawdzie organizatorzy zrobili, co mogli, aby nakłonić prezydenta do przybycia (w obawie przed antyrządowymi protestami ani jeden bilet nie mógł przedostać się do publicznej sprzedaży), ale ten tłumaczył się "wyjazdem zagranicznym”. Bo czy człowiek, który chce być prezydentem do 2011 roku, może być nielubiany we własnym kraju?

Podążając za tą logiką, ludzie Chaveza ograniczyli liczbę biletów dla "zwykłych” Wenezuelczyków na wszystkie mecze turnieju. Większość wejściówek ma być przeznaczona dla zwolenników prezydenta. Na stadionach zostaną dokładnie rozlokowani agenci w cywilnych ubraniach i zwykli kapusie. Tak przynajmniej uważa opozycja. "Rząd zmonopolizował dystrybucję biletów. Wiadomo, do kogo one trafią. Dla rządzących to kwestia życia i śmierci" - powiedział Oscar Arnal reprezentujący organizację Cambio Democratico.

Studenci już zapowiedzieli protesty (a władze ich tłumienie). Jak nie na stadionach, to na ulicy, bo dla nich Copa America to niebywała okazja, aby cały świat przekonał się, że forsowany przez Chaveza "chrześcijański socjalizm” to pomyłka. Prezydent oczywiście twierdzi, że tak nie jest. Na organizację turnieju lekką ręką wydał przeszło miliard dolarów (dla porównania Copa America w Kolumbii w 2001 roku kosztował 20 mln dolarów, w Peru trzy lata temu - 13,2 mln). Pobudowano trzy stadiony, sześć zostało wyremontowanych, poprawiono system komunikacji. Zapłacili za to wszyscy Wenezuelczycy, nie tylko ci bogaci, bo aby zainwestować w turniej, trzeba było drastycznie podnieść ceny benzyny.

Wszystko po to, aby bogaty Zachód zauważył, że dobrze się dzieje w Wenezueli. Jednak, jak pisze "Los Angeles Times”, inwestycje Chaveza są krótkofalowe - prezydent chce się popisać przed światem, wykorzystać chwilową koniunkturę. Po turnieju nikt nie będzie na tych stadionach zarabiać, Wenezuelczycy generalnie stracą i to bardzo dużo - informuje DZIENNIK.

Chavez się broni, że Amerykanie wypisują takie rzeczy, bo się mszczą. Dwa lata temu prezydent paradował na wiecu antyamerykańskim razem z Maradoną, ubranym w koszulkę z napisem "Bush faszysta". Apel amerykańskiego Departamentu Stanu do kibiców wyjeżdżających na Copa America, aby uważali na „wszechobecną przemoc i nadzwyczajnie wysoki wskaźnik morderstw”, to też ponoć zemsta za ciągłe krytykowanie polityki Busha. "Niektórzy chcą nas zdyskredytować. Boją się, że nasz turniej okaże się olbrzymim sukcesem" odpowiedział Chavez.

Analitycy twierdzą, że Copa America Wenezueli do szczęścia w ogóle nie jest potrzebny. Przecież to jedyny kraj Ameryki Południowej, który woli bejsbol od piłki nożnej. Derby Caracas nigdy nie przyciągną tylu ludzi na trybuny co spotkanie dwóch miejscowych potęg bejsbola. Chavez tak naprawdę nie przepada za futbolem. W Akademii Wojskowej był pitcherem. O piłce mówi tylko wtedy, gdy wszyscy słuchają, np. gdy trzeba zrugać FIFA za zakaz rozgrywania meczów powyżej 2500 m. Gdy w obecności kamer prezydent Brazylii zasugerował, że reprezentacja Wenezueli znów będzie outsiderem, Chavez odpowiedział: "Nie wiem, jak tam forma moich piłkarzy, ale mam dla Canarinhos kilka niespodzianek. Pilnujcie się!" - czyli groził jak typowy polityk.