To, że angielscy kibice byli przed meczem pewni zwycięstwa, było zrozumiałe, bo to Anglię powszechnie uważano za faworyta - ze względu na to, co pokazała w poprzednich spotkaniach, grę przed własną publicznością, a także po prostu lepszych piłkarzy. Choć zwycięstwo 4:0, jak typowali niektórzy z nich, było jednak zdecydowanie nadmiernym optymizmem. Ale także żaden z duńskich kibiców, z którymi rozmawiał dziennikarz PAP przed stadionem Wembley, nie brał pod uwagę porażki.

Reklama

To prawda, że angielska reprezentacja ma kilkukrotnie większą wartość rynkową niż nasza, ale my gramy całym sercem i ten zespół rośnie z meczu na mecz. Półfinał jest już sukcesem, ale to nie znaczy, że nie możemy dojść dalej. Cała Dania stoi murem za tą drużyną. Wygramy 2:1 albo 3:2 - mówili Frederik Lysegaard i Asger Hedegaard, którzy jak tak zdecydowana większość z 8 tys. duńskich kibiców, którzy byli na Wembley, mieszkają w Wielkiej Brytanii. Z racji konieczności odbycia kwarantanny, tych, którzy przyjechali z Danii, było bardzo niewielu.

Duńczycy faktycznie zagrali z dużym zaangażowaniem, nie dali się zdominować i to oni jako pierwsi strzelili bramkę. Gol zdobyty w 30. minucie przez Mikkela Damsgaarda był zresztą pierwszym, jakiego Anglia straciła w całym turnieju. I trzeba powiedzieć, że spowodował on sporą konsternację na trybunach, bo angielscy kibice zaczęli się poważnie obawiać, że trwająca od wielu lat nieumiejętność wygrywania decydujących meczów w mistrzostwach świata i Europy znów może dać o sobie znać.

Reklama

Mimo tej obawy angielscy kibice ani przez chwilę nie przestawali dopingować i intonowany co chwilę utwór "Football's Coming Home" - nieoficjalny hymn ich reprezentacji od czasu mistrzostw Europy w Anglii w 1996 roku - faktycznie mógł dodawać skrzydeł piłkarzom. Prawie 65 tys. widzów było zresztą największą frekwencją na jakimkolwiek wydarzeniu sportowym w Wielkiej Brytanii od początku epidemii koronawirusa.

Wyrównanie przyszło szybko, bo już dziewięć minut później i trochę szczęśliwie, bo dośrodkowana piłka odbiła się od Simona Kjaera, ale jest wielce prawdopodobne, że gdyby nie to i tak Raheem Sterling skierowałby ją do siatki. To jednak Duńczykom częściej sprzyjało szczęście, bo po zdobyciu wyrównującej bramki to Anglicy mieli - a w szczególności Sterling - jeszcze kilka okazji do strzelenia następnych. Choć również angielski bramkarz Jordan Pickford dwa razy uratował swój zespół.

Reklama

Rozstrzygnięcie przyszło w dogrywce - po nieco kontrowersyjnym i nieco szczęśliwym rzucie karnym, który na raty strzelił Harry Kane. Anglicy byli w przekroju całego meczu nieco lepsi, byli częściej w posiadaniu piłki, oddali więcej strzałów i celnych strzałów, choć Dania postawiła im poważniejszy opór niż w poprzednich rundach Niemcy i zwłaszcza Ukraina. A w przekroju całego turnieju osiągnęła więcej niż można się było spodziewać - zwłaszcza po dramatycznej sytuacji z zasłabnięciem Christiana Eriksena w pierwszym meczu.

Dla Anglii niedzielny mecz z Włochami będzie zaledwie drugim finałem w mistrzostwach świata bądź Europy - 55 lat po tym, jak ojczyzna futbolu jedyny raz w swojej historii została mistrzem świata.

Kiedy czekało się na półfinał tak długo jak my, zawodnicy - biorąc pod uwagę ograniczone doświadczenie reprezentacyjne niektórych z nich - wykonali niesamowitą pracę. Najbardziej cieszy fakt, że daliśmy fanom i narodowi fantastyczną noc, a ta droga będzie jeszcze trwała przez kolejne cztery dni - powiedział po meczu stacji ITV trener Anglików Gareth Southgate.

Tak naprawdę reprezentacja Anglii dała swojemu narodowi znacznie więcej niż fantastyczną noc - już teraz jest to dla niej najlepszy turniej od pół wieku, ale w obecnej sytuacji nawet ważniejsza jest radość, którą piłkarze zapewniają mocno dotkniętemu epidemią krajowi, a także to, że jednoczą wciąż podzielone przez brexit społeczeństwo skuteczniej niż politycy.