Ta jakość objawia się przede wszystkim wyjątkową dbałością o szczegóły. Najlepsi sportowcy igrzysk, odbierając w Vancouver medale, raczej nie będą się zastanawiać, z czego są wykonane. A tymczasem po raz pierwszy w historii złote, srebrne i brązowe krążki zostały w rzeczywistości zrobione z metalu uzyskanego w procesie recyklingu części telewizorów, komputerów i innych urządzeń elektronicznych. W ekologię podczas igrzysk zaangażowali się także sponsorzy, z Coca-Colą, od lat wspierającą ZIO, na czele. Szefowie amerykańskiego koncernu dali się namówić na to, by w Vancouver wprowadzić dystrybutory do napojów, które będą zużywać wyjątkowo mało energii. A kombinezony dla pracowników firmy zostaną wykonane z materiałów otrzymanych z przetworzonych butelek. Nieprzypadkowe są także surowce, z których zbudowano obiekty sportowe. Takiego dachu, jaki wybudowano nad Richmond Olympic Oval, nie ma żadna hala sportowa na świecie. Tor położony na obrzeżach Vancouver nad rzeką Fraser, na którym odbywać się będą zawody w łyżwiarstwie szybkim, przykryto drewnem z iglaków zniszczonych przez żuki sosnowe. Ocieplanie się klimatu powoduje, że te górskie owady panoszą się na coraz większych obszarach kanadyjskiej tajgi i atakują drzewa, a te w efekcie obumierają. Kanadyjczycy wykorzystali do budowy Ovalu właśnie martwe drzewa, zapobiegając tym samym wycince zdrowych lasów. Mieszkańcom Kanady już się to sposobało - dachy tego typu zamawia tam coraz więcej ludzi.
To jeszcze nie koniec nowoczesnych i ekologicznych rozwiązań zastosowanych przy budowie Ovalu. Deszczówka zalegająca na dachu będzie zbierana i wykorzystywana do spłukiwania toalet oraz kierowana do stawu, który nawadnia rosnące nieopodal drzewa. Nawet lód pokrywający tor ma być eko - energia cieplna wytwarzana przez urządzenia do produkcji lodu będzie kierowana do ogrzewania pozostałej części budynku. W ten sposób zmniejszy się emisja gazów cieplarnianych.
Rozbiórek nie będzie
Do tej pory po igrzyskach zostawały nikomu niepotrzebne obiekty, których nikt nie chciał utrzymywać. W Lillehammer tor dla saneczkarzy rozebrano niemal natychmiast. W Vancouver ma być inaczej. Wszystko budowano z planem B w tle. Vancouver ma zresztą tę przewagę nad poprzednikami, że wielu obiektów nie trzeba było budować, bo sporty zimowe od zawsze tu królowały - Kanadyjczycy mieli i skocznie, i szlaki narciarskie, i stadiony hokejowe.
Tegoroczne igrzyska będą się odbywać w dwóch miejscach - w samym Vancouver i położonym 125 km dalej na północ Whistler. Nie było mowy o stawianiu obiektów gdzieś, gdzie nikt z nich później nie będzie korzystał. Trzeba było natomiast zastanowić się, co po zakończeniu igrzysk zrobić z dwiema wioskami olimpijskimi. Z pierwszą, w Whistler, większego problemu nie było. Kurort położony u podnóża Świszczącej Góry broni się sam - co roku odwiedza go ponad milion turystów korzystających z wielu sklepów, barów, restauracji i sportowych atrakcji. Druga z wiosek powstała w False Creek, dzielnicy Vancouver położonej nad malowniczą zatoczką oddzielającą śródmieście od reszty miasta. Niegdyś był to obszar przemysłowy i tętniący życiem, przez długie lata jednak zaniedbywany. Teraz się to zmieni. Południowe False Creek w końcu stanie się dzielnicą mieszkaniową dla 16 tys. osób, z biurami i apartamentami. Te ostatnie budowano oczywiście z myślą o środowisku. W Net Zero Building, domu dla olimpijczyków, po zakończeniu igrzysk będą mieszkać seniorzy. Budynek z 64 mieszkaniami dzięki zastosowanym ekotechnologiom w ciągu roku ma produkować więcej energii, niż będzie jej zużywał.
czytaj dalej
First Nations
Kanadyjczykom udała się także inna niesamowita rzecz. W organizacji igrzysk pomagają im potomkowie Indian Lil’wat, Musqueam, Squamish i Tsleil-Waututh. "Gdyby nie ich pełne poparcie dla naszej kandydatury, prawdopodobnie nie mówilibyśmy dzisiaj o igrzyskach Vancouver 2010" - przyznał Jack Poole, przewodniczący komitetu organizacyjnego VANOC. "Igrzyska to wielka szansa na stabilne partnerstwo między nami a Kanadyjczykami. Pokażemy całemu światu, jak różnorodna jest kultura tego kraju" - dodał Ernest Campbell stojący na czele wspólnoty Musqueam.
Przedstawiciele First Nations, jak nazywa się tubylców, podpisali z organizatorami igrzysk umowę, zgodnie z którą 9 mln dol. zostało przeznaczonych na poprawę warunków życiowych rdzennej ludności Kolumbii Brytyjskiej. Umowa gwarantuje też tubylcom przychody ze sprzedaży ich tradycyjnych wyrobów. Wszyscy będą więc zadowoleni - miejscowi z pieniędzy, turyści z atrakcyjnych pamiątek, bo kto nie chciałby przywieźć z Vancouver kolorowego pióropusza? Prawdziwym hitem będzie obecność tubylców podczas sportowych zmagań. W zawodach w narciarstwie dowolnym ma wystąpić drużyna, która nie będzie współzawodniczyć pod flagą Kanady, lecz jako reprezentacja 36 kanadyjskich First Nations. Czegoś takiego jeszcze w historii igrzysk nie było.
Symboliczne żaby
Zanim organizatorzy zabrali się za budowę trasy dla narciarzy alpejskich w Creekside, musieli pozbyć się poważnego problemu. Zbocze góry, po którym w lutym szusować będą sportowcy, zamieszkiwała społeczność małych żab. Trzeba je było dosłownie jedną po drugiej przenieść do nowej strefy i odtworzyć ich środowisko naturalne. I choć oczywiście przenosząc płazy, Kanadyjczycy nie zbawili świata, to z całą pewnością pokazali, że poprzez imprezy sportowe też można wysyłać pozytywne sygnały.
9 mln dol. tyle od organizatorów igrzysk dostali przedstawiciele rdzennej ludności Kanady na poprawę warunków życiowych
24 tys. mkw.będzie miał dach hali Richmond Oval zbudowany m.in. z drewna z zainfekowanych drzew
16 tys. ludzi zamieszka w doinwestowanej dzięki igrzyskom dzielnicy