Polska Agencja Prasowa: Ostatnio pojawiła się informacja, że nie wzięła pani udziału w mistrzostwach Polski, bo utknęła w USA. Ale to nie do końca tak było, bo w Stanach Zjednoczonych jest pani dopiero od kilku dni...

Reklama

Madga Linette: W USA rzeczywiście utknęłam, ale było to na początku pandemii. Potem udało mi się wrócić do Europy. Ostatnie dwa miesiące spędziłam w Chorwacji dbając o dokuczające mi wcześniej ścięgno achillesa i oczywiście trenując. Od czwartku jestem z powrotem na amerykańskiej ziemi.

PAP: Będąc w Europie nie rozważała pani startu w mistrzostwach kraju?

M.L.: Kiedy układałam plan na ten sezon, nie brałam pod uwagę udziału w tej imprezie, bo myślałam, że będę w tym czasie przygotowywać się do walki na kortach twardych i obrony tytułu w Bronksie. O mistrzostwach przypomniał mi dopiero jakiś czas temu kapitan reprezentacji fedcupowej Dawid Celt, ale jak już wspomniałam nie byłam do końca dysponowana i nie chciałam zmieniać nawierzchni.

Reklama

PAP: Pod nieobecność pani oraz Igi Świątek w finale spotkały się najwyżej rozstawione Magdalena Fręch i Katarzyna Kawa. Niespodzianek zatem nie było...

M.L.: Niestety nie było mi dane śledzić rywalizacji, ale takiej pary w finale rzeczywiście można było się spodziewać. Obie to dobre zawodniczki, więc wynik był sprawą otwartą. Magdzie chyba bardziej pasuje "mączka", więc w tym meczu miała przewagę nad Kasią.

PAP: Wróciły do gry zawodniczki w Polsce, wkrótce mają wrócić poważne zmagania pod egidą WTA. Jak pani przeżyła okres bez rywalizacji na korcie?

Reklama

M.L.: Na początku - jeszcze w USA - starałam się nie stresować, choć oczywiście nie zdawałam sobie sprawy, że to będzie tak długo trwać. Pandemia i izolacja nie wpłynęły na mnie dołująco, bo miałam siłownię w garażu i starałam się tak zorganizować czas, aby mieć dużo zajęć i aktywności. Tak jak wszyscy ucierpiałam finansowo, ale był też czas na to, aby sobie wszystko poukładać na nowo. M.in. dlatego zostałam w Chorwacji, bo wiedziałam, że stamtąd będę mieć łatwiejszą drogę powrotną do USA. Naprawdę cieszę się, że tu jestem, bo wiem, że są dziewczyny, które są uziemione i nie mogą przylecieć do Stanów.

PAP: W USA do zmagań powrócili piłkarze i baseballiści. Wkrótce wrócą też koszykarze. Ale wszystko odbywa się w sterylnych warunkach i izolacji. Czy to według pani dobra droga powrotu?

M.L.: Z pewnością nie jest to idealna sytuacja, ale musimy się liczyć z tym, że - przynajmniej na razie - nic nie będzie takie same. Dobrze, że podejmowane są próby organizowania turniejów, bo nie tylko my przestałyśmy zarabiać - to samo tyczy się samych organizatorów, członków sztabów trenerskich, fizjoterapeutów, dziennikarzy. Dlatego mimo iż starty i podróże wiążą się z ryzykiem, mam nadzieję, że uda nam się bezpiecznie przetrwać ten trudny okres.

PAP: Jakie środki są podejmowane przez WTA i co trzeba zrobić, aby faktycznie nie było mowy o żadnym zagrożeniu?

M.L.: Jesteśmy w kontakcie z organizacją, która przesyła nam wstępne protokoły dotyczące zasad, czyli jak się zachowywać i czego przestrzegać. Na razie nie mogę zdradzić wszystkich szczegółów, ale wiemy, że podczas turniejów będziemy często poddawani testom na Covid-19. Oczywiście będziemy też skoszarowani w jednym miejscu, które będzie odizolowane od świata zewnętrznego, .

PAP: Jak będzie wyglądać powrót do tenisa w pani przypadku?

M.L.: Obecnie przygotowuję się do startu w Top Seed Open w Lexington w Kentucky. Nie wybiegam zbyt daleko w przyszłość, bo nie wiem, co będzie jutro. Mam nadzieję, że uda się rozegrać ten turniej - pierwszy od czasu ogłoszenia pandemii. A potem oczywiście planuję wziąć udział US Open, ale tam też nie stawiam przed sobą żadnych celów, nie chcę za dużo wymagać odnoście rezultatów. Będzie naprawdę fajnie, jeśli po prostu zagramy w nowojorskim szlemie.