"Wygodniej jest ułożyć taktykę pod zawodniczkę, którą się lepiej zna, ale muszę być gotowa na różne wariacje" - powiedziała Świątek, która z Pegulą zagra po raz czwarty w karierze.

W poniedziałek w USA obchodzono oficjalne i państwowe święto - tzw. Labor Day, czyli Święto Pracy - ale zamiast wolnego Iga Świątek musiała się mocno napracować, aby osiągnąć swój najlepszy wynik w historii występów w US Open - czyli awansować do ćwierćfinału. Mecz numer dwa w sesji dziennej na Louis Armstrong Stadium rozpoczął się o 14.15 czasu miejscowego przy trybunach, które w pewnym stopniu opustoszały po meczu Andriej Rublow - Cameron Norrie. Starcie Rosjanina z Brytyjczykiem oglądał prawie komplet widzów, z których spora część - ze względu na porę obiadową - postanowiła zrobić sobie przerwę na lunch. O takiej taktyce świadczył fakt, że podczas trzeciego seta znów było ciężko znaleźć wolne miejsce do siedzenia.

Reklama

Na meczu Świątek znów pojawiło się sporo spragnionych sukcesu Polki rodaków, mimo że najtańsze bilety na sesję dzienną kosztowały 400 dolarów. Po pierwszych 45 minutach przecierali oni jednak oczy ze zdumienia, bo Świątek dała się przełamać dwukrotnie i przegrała swojego pierwszego seta w tym turnieju i to aż 2:6. W tym okresie obie zawodniczki prześcigały się w nieskutecznych zagraniach posyłając piłkę poza kort lub w siatkę.

Reklama

W sumie w pierwszym secie zarówno Świątek jak i Niemeyer popełniły 25 niewymuszonych błędów. Nieco mniej ich na koncie miała Niemka, która wygrała seta głównie dzięki bardziej agresywnej grze i przewadze w "winnerach" 9:4. Wydawało się także, że bardzo wolno wprowadzała ona piłkę do gry, ale na konferencji prasowej po meczu Świątek wyznała, że to nie wpłynęło ani na jej koncentrację ani na brak płynności w grze.

"Jak dla mnie wszystko było w dobrym rytmie. Nie zwróciłam uwagi na to, żeby coś przeciągała i pewnie gdyby tak było, to otrzymałaby upomnienie od sędziego. Sama zresztą jestem zwolenniczką dłuższych przerw i kiedy potrzebuję trochę więcej czasu, to zawsze podnoszę rakietę" - powiedziała raszynianka.

Reklama

W przerwie pomiędzy pierwszym i drugim setem na telebimie pojawiła się twarz jednego z kibiców, który... ucinał sobie drzemkę. Publiczność gruchnęła śmiechem, ale na nieszczęście został on natychmiast obudzony przez kolegę. Na nieszczęście, bo w drugim secie błędów po obu stronach było jeszcze więcej. Kibice na Louis Armstrong Stadium byli świadkami niewyobrażalnej liczby 33 niewymuszonych błędów i aż siedmiu przełamań. Niemeyer szwankował też serwis, bo w przeciągu dwóch setów podarowała rywalce aż dziewięć piłek w wyniku podwójnych pomyłek przy swoim podaniu.

Z tej wojny na pomyłki z tarczą wyszła Polka, która wygrała tę partię 6:4. "Nie poddałam się i próbowałam znaleźć inne rozwiązania. Robiłam mniej błędów i grałam bardziej solidnie, ale i ona zaczęła ten set od mniej agresywnej gry, co sprawiło, że łatwiej było mi posyłać piłki na drugą stronę siatki. Udało mi się także skutecznie wykończyć parę akcji, czego nie potrafiłam zrobić w pierwszym secie szczególnie w momentach, gdzie byłam blisko przełamania rywalki. To wszystko było kluczem do wygrania drugiego seta" - wyznała podopieczna Tomasza Wiktorowskiego.

W trzeciej partii Niemka osłabła fizycznie, a Polka dyktowała warunki od samego początku i wygrała do zera. Po meczu stwierdziła, że bardziej niż 19. "bajgiel" w sezonie ucieszyła ją inna rzecz: "Fizycznie wytrzymałam lepiej niż moja przeciwniczka, a to jest najważniejsze w takich meczach. Cieszę się też, że choć ten mecz był długi - byłam w stanie grać coraz bardziej solidnie. Wiadomo, że na tę chwilę czuję ten mecz w nogach, ale jestem zadowolona. Byłam lepiej przygotowana, wytrzymałam jego trudy i na końcu to ja wygrałam" - powiedziała rozstawiona z jedynką tenisistka, która ma już tylko sześć wygranych do zera setów mniej niż rekordzistka tej klasyfikacji Serena Williams (uczyniła to w sezonie 2013 - PAP).

"Podczas gry nie myślę o rekordach tylko o każdym kolejnym punkcie. Ale po meczu rozbawiło mnie trochę to, że ktoś utworzył na Twitterze hasło "Piekarnia u Igi Świątek"" - dodała.

Trudno się spodziewać, aby Piekarnia u Igi była otwarta w kolejnej rundzie, bo jej przeciwniczką będzie mocna Jessica Pegula. To trzecia - i najwyżej sklasyfikowana - Amerykanka, z którą los skojarzył Świątek podczas tegorocznego US Open. Wcześniej Polka wygrała w drugiej rundzie ze Sloane Stephens 6:3, 6:2 i w trzeciej z Lauren Davis 6:3, 6:4.

W przeciwieństwie do tej ostatniej zawodniczka z Raszyna grała z Pegulą już trzy razy w karierze. W 2019 przegrała w Waszyngtonie 7:5, 4:6, 1:6, ale w tym roku już dwukrotnie okazała się lepsza: pod koniec marca w Miami (6:2 7:5) i na początku czerwca podczas French Open (6:3 6:2). To ostatnie starcie dało Polce awans do półfinału zawodów na Roland Garros i polscy fani nie mieliby nic przeciwko, gdyby w środę sytuacja się powtórzyła.

"Wygodniej jest ułożyć taktykę pod przeciwniczkę którą dobrze się zna, ale wiem, też, że Jessie, która jest bardzo dobrą, solidną i równie grającą tenisistką, też będzie myślała o tym jak zagrać i co zmienić. Te korty tutaj też jej bardzo odpowiadają, więc muszę być gotowa na różne wariacje. Sama też muszę coś zmienić, żeby mimo wszystko jakoś zaskoczyć moją przeciwniczkę. Na pewno będziemy pod tym kątem analizować poprzednie mecze. Ale nie chcę powiedzieć czego można się spodziewać. Przede wszystkim skupię się na swojej dobrej dyspozycji mentalnej i fizycznej" - zakończyła Świątek.

Z Nowego Jorku dla PAP, Tomasz Moczerniuk