Deszcz przerwał wczorajszy półfinał, w którym mierzą się dwie najwyżej sklasyfikowane zawodniczki. Sabalenka i Świątek wyszły na kort na kilka minut, zdołały jednak rozegrać zaledwie trzy gemy. Potem godzinami czekały na decyzję, aż wreszcie mecz przełożono na dzisiejszy wieczór (22 czasu polskiego). Czy to kropla przepełniająca kielich frustracji czołowych tenisistek?

Reklama

Deszcz zmienia turniej w zawody surwiwalowe

Sabalenka poczuła się w Meksyku fatalnie od samego początku. Korty w Cancun stworzono naprędce na polu golfowym, a ponieważ organizatorzy spóźnili się z ich oddaniem, zawodniczki nie miały szansy potrenować. Nawierzchnia jest daleka od ideału, piłka odbija się dziwnie, silny wiatr sprawił, że w kluczowym gemie grupowego meczu z Igą Świątek triumfatorka US Open Coco Gauff popełniła cztery kolejne podwójne błędy serwisowe. No i ten deszcz, który zmienia turniej w zawody surwiwalowe.

Sabalenka była wściekła, choć podkreślała, że nie chodzi jej o meksykańskich organizatorów turnieju, ale o WTA - czyli władze kobiecego tenisa, które wysłały zawodniczki na koniec świata, by maksymalizować zyski. Trybuny na kortach w malowniczym kurorcie na półwyspie Jukatan są puste, warunki do gry koszmarne, tymczasem stawka turnieju ogromna. Białorusinka ściga się z Igą o numer 1 w rankingu WTA na koniec roku.

Reklama

Swoją drogą zdolności adaptacyjne 22-letniej Polki są godne podziwu. Przecież ona też musi sobie radzić z huraganem szalejącym na korcie. Po zwycięstwie nad Gauff narzekała, że musiała ograniczyć ryzyko do minimum, co jest raczej niezgodne z jej naturą. A jednak tym razem tak właśnie trzeba było: grać nie tylko dobrze, ale i sposobem, by wyjść zwycięsko ze starcia człowieka z siłami przyrody.

WTA zakpiła z tenisistek? „Chodzi tylko o wyciśnięcie kasy”

Tyle, że turniej w Cancun nie miał być szkołą przetrwania, ale podsumowaniem sezonu. Mierzy się w nim osiem najlepszych tenisistek świata. Tymczasem WTA znów sobie z nich zakpiła. Tak odebrała to Sabalenka, podobnie Świątek. Polka powiedziała otwarcie, że szefom kobiecego tenisa nie chodzi o zdrowie i dobro zawodniczek, czy dyscypliny, ale wyciśnięcie z nich jak największej kasy. Wciąż rośnie liczba turniejów, niektóre rozgrywane na krańcach świata, trzeba grać w nocy, często przy pustych trybunach, by wypełnić zobowiązania wobec sponsorów.

„Gram drugi w karierze tak morderczy sezon i w wieku 22 lat nie wiem czy będę miała siłę na kolejne” - powiedziała Świątek, która między 4 kwietnia 2022 roku, a 10 września 2023, przez 75 tygodni broniła numeru 1 na świecie. Niespełna dwa miesiące temu oddała go Sabalence, która robi co może, by się nim nacieszyć. Koszt tego jest ogromny. A przecież chodzi o zawodniczki zarabiające dziesiątki milionów. Co mają powiedzieć te, które odpadają we wczesnych rundach, gdzie premie nie zwracają nawet kosztów podróży i pobytu.

Skutki absurdów tenisowego kalendarza widzimy na przykładzie Pucharu Billie Jean King - czyli odpowiednika męskiego Pucharu Davisa. To takie drużynowe mistrzostwa świata w tenisie. Iga Świątek już drugi raz w nim nie wystartuje, bo turniej organizowany przez ITF (Międzynarodową Federację Tenisową) zaczyna się tuż po WTA Finals w Cancun, który właśnie wydłużył się o kolejny dzień. Polka musiałaby natychmiast przelecieć z Meksyku do Sewilli - zmienić strefy klimatyczne i czasowe, by z samolotu wyjść na kort. Tylko dlatego, że WTA i ITF nie potrafią uzgodnić terminów.

Polki nigdy nie wygrały Pucharu Billie Jean King, nie były w finale, a przecież z Igą Świątek byłaby na to szansa. Można to uznać za tenisowy teatr absurdu, albo powiedzieć sobie „szkoda” i wzruszyć ramionami.

Zauważy ktoś, że Świątek lub Sabalenka powinny brać przykład z Novaka Djokovicia. W 37. roku życia Serb osiągnął mistrzostwo w optymalizacji wysiłku. Zagrał w tym sezonie o 10 turniejów mniej niż Daniił Miedwiediew, zdobywając większą liczbę punktów. A przecież Rosjanin jest w światowym rankingu trzeci. Novak wciąż utrzymuje się na pozycji numer 1. Tyle, że to jest fenomen, który w tym roku był o jednego seta od zdobycia klasycznego Wielkiego Szlema. Nie ma i nie było w tenisie drugiego takiego. Trzeba by wskrzesić kontuzjowanego Rafaela Nadala, lub odmłodzić Rogera Federera, żeby mogli wytrzymać porównanie z tenisistą wszech czasów. Wśród kobiet każdy z czterech turniejów wielkoszlemowych wygrała w tym roku inna zawodniczka.

Będzie bunt tenisistek?

Między tenisistkami i szefami WTA zaczęło się gotować. Cała sytuacja grozi buntem. Magda Linette, która była w Radzie Zawodniczek WTA - odpowiadała za tenisistki z miejsc 51-100 - czyli właśnie te, które mają powody narzekać na niesprawiedliwy podział pieniędzy. Polka przyznaje, że między czołówką i zawodniczkami z dalszych lokat istnieje otwarty konflikt interesów, ze względu na to, że wielkie premie trafiają głównie na konta tych najlepszych. Za występ w I rundzie Wimbledonu tenisistka dostaje 48 tys. funtów, za zwycięstwo w turnieju 2,35 mln - czyli 50 razy więcej. Zawodniczki z niższych miejsc rankingu uważają dysproporcję za zbyt dużą.

Te kwoty robią wrażenie, bo Wimbledon to najlepiej opłacany turniej świata. W innych zarabia się znacznie mniej. Linette cieszyła się bardzo, gdy w ostatnim Australian Open zaszła aż do półfinału, bo pieniądze, które wygrała w Melbourne pozwoliły jej utrzymać swój sztab tenisowy. Inaczej musiałaby ciąć koszty. Ktoś powie, że to mało poruszające problemy wobec biedy, czy głodu, ale rozmawiamy o jednej z najbogatszych dyscyplin zawodowego sportu.

W turniejach Wielkiego Szlema nagrody dla kobiet i mężczyzn są takie same. W innych nie są. Iga Świątek postuluje, by je zrównać, walczą o to także inne zawodniczki. Część ekspertów uważa to za nierealne, wręcz niesprawiedliwe, bo rywalizacja tenisistów generuje wyższe zainteresowanie i dochody.

Nie chodzi jednak wyłącznie o kasę. Magda Linette uważa, że WTA ma w ogóle złą strategię marketingową. Że zasięg kobiecego tenisa mógłby być znacznie większy, gdyby szefowie WTA promowali więcej zawodniczek niż tylko te z samego topu. Bo, gdy one nie grają, lub odpadają z turnieju, trybuny na kortach zaczynają zionąć przygnębiającą pustką, a oglądalność telewizyjna leci na łeb na szyję. Kogo przed ostatnim Wimbledonem interesowała Marketa Vondrousova, a jednak to Czeszka okazała się najlepsza. Zwycięstwo pomogło jej zresztą awansować do WTA Finals w Cancun, gdzie przegrała na starcie fazy grupowej z Igą Świątek.

List do WTA. Tenisistki żądają szybkiej reakcji

Linette uważa, że WTA powinno wzorować się na ATP zarządzającej męskim tenisem. 5 października 20 czołowych tenisistek świata wysłało list do władz kobiecej organizacji tenisowej. Przedstawiły w nim swoje postulaty dotyczące wyższych zarobków, zmiany terminarza turniejów, poszerzenia opieki nad młodymi tenisistami i oficjalnej reprezentacji Professional Tennis Players Association (PTPA) w Radzie Zawodniczek WTA. Żądają jak najszybciej reakcji władz.

Iga Świątek napisała oddzielne pismo do WTA. A jej stwierdzenie w Cancun, że szefowie kobiecego tenisa dbają o kasę kosztem zdrowia zawodniczek, stawia WTA i jego szefa Steve Simona w fatalnym świetle. Amerykanin napisał list do zawodniczek. Przyznaje, że warunki do gry w Meksyku są ekstremalnie trudne, daje do zrozumienia, że to był zły wybór i WTA bierze za to odpowiedzialność. Zapewnił, że on i jego ludzie pracują nad spełnieniem postulatów tenisistek. Mowa trawa, czy rzeczywistość?

„Jestem w Tourze od czterech lat, ale to pierwszy raz, kiedy najlepsze tenisistki oraz te z niższych miejsc rankingu są naprawdę zjednoczone. Chcemy zmian kalendarza startów” - mówi Iga.

W większości dyscyplin sportu działacze postrzegani są jako pasożyty: pazerne, skorumpowane i leniwe. WTA spełni żądania tenisistek, czy będzie zwlekać do ich buntu?