MARTA MIKIEL, ARTUR SZCZEPANIK: Czy to prawda, że do ringu wchodzi pan nad linami, a nie między nimi?
NIKOŁAJ WAŁUJEW:
Z moim wzrostem tak jest wygodniej.

Wszyscy znają pana jako tego wielkiego boksera, a pan nie tylko gra w filmie, ale czyta klasyków. Można powiedzieć, że jest pan największym intelektualistą wśród bokserów?
Nigdy nie myślałem o sobie w kategoriach naj. Ale może i tak jest, bo mam certyfikat z Księgi rekordów Guinessa, że jestem największym bokserem. Więc można powiedzieć, że jestem wielkim intelektualistą.

Reklama

Którego z rosyjskich pisarzy najbardziej pan lubi?
Nie mam ulubionych pisarzy, obrazów, książek. Mam tylko ukochaną żonę i syna Griszę.

Krążą legendy o tym, że pan – Bestia ze Wschodu – pisze dla żony wiersze...
Bujda, to wszystko wymyślili dziennikarze. Jak poezja jest dobra, to chętnie poczytam. Ale nie jestem ani poetą, ani znawcą poezji.

Bestia ze Wschodu – lubi pan ten przydomek?
Jest głupi. Tak samo jak wszystkie inne moje przydomki. Najbardziej lubię, gdy nazywają mnie imieniem i nazwiskiem.

Reklama

Pomówmy o pana ostatniej walce, przegranej z Davidem Hayem. W 12. rundzie był pan najbliżej w karierze do leżenia na deskach.
Dlaczego? Po prostu zrobiłem unik i jakoś zaplątały mi się nogi. Potknąłem się. Nie ma sensu nadawać temu jakiegoś specjalnego znaczenia. To był przypadek.

Uważa pan werdykt sędziów za sprawiedliwy?
Oczywiście, że nie. W całej mojej karierze nie miałem takiej walki, która nie była walką. On cały czas uciekał.

Reklama

Pisano: Dawid pokonał Goliat. To właściwe porównanie?
Zupełnie bez sensu. Jeśli już odwoływać się do historii biblijnej, to tam Dawid wygrał z Goliatem, bo się z nim bił. Walczył z większym i silniejszym przeciwnikiem, był o krok od śmierci i jego wygrana była zasłużona. On nie uciekał. Nie biegał wokół Goliata.

Przypomina się taki film z Charlie Chaplinem, w którym on też walczył z wielkim bokserem, cały czas uciekając.
Tak, ale to była komedia. To, co zrobił Haye, to był zwykły cyrk.

Jakie błędy popełnił pan w tej walce?
Nie powinienem był biegać za Hayem, ale ja nie umiem stać w miejscu. Lubię się bić. Dla mnie wyjście na ring oznacza chęć do walki. Nie chcę za rywalem gonić, ani z nim tańczyć. Boks to sport walki. Tam trzeba wymieniać uderzenia. Gdybym chciał biegać, zostałbym lekkoatletą.

A może zlekceważył pan rywala?
Nie w tym rzecz. Byłem w stu procentach gotowy do tej walki, fizycznie i mentalnie. Naprawdę jestem w świetnej formie. Widziałem, że Haye to szybki chłopak. Powiem tak, on jest szybszy niż ja mogę być. Powinienem popracować nad szybkością, żeby nadążać za takimi rywalami. Ale nie o to chodzi. Trudno mi to wyjaśnić. Nigdy więcej w swojej karierze nie dopuszczę do takiej walki. Potrzebuję przeciwników, którzy ważą ponad 100 kg. Mniejsi zawsze mają tą samą taktykę – biegać, uciekać, unikać walki. To nie fair. Dla mnie on nigdy nie powinien wygrać żadnej walki. Mam żal do sędziów, że mu dali zwycięstwo. Teraz będę szukać rywali, którzy lubią i rozumieją boks.

Kto będzie pańskim następnym przeciwnikiem?
Nie mam pojęcia, nie wiem nawet kiedy. Jeszcze o tym nie myślałem. Chciałbym zmierzyć się z jednym z braci Kliczków, ale oni nie za bardzo chcą się ze mną zmierzyć.

>>>Czytaj dalej...



Ma pan solidny dorobek, 50 zwycięstw, był pan blisko pobicia rekordu Rocky’ego Marciano...

Niestety, nie udało się. Zabrakło tego jednego zwycięstwa.

… ale po każdej walce krytykuje się pana umiejętności, słychać, że wygrywa pan tylko dzięki gabarytom. Jak pan znosi krytykę?
Każdy ma prawo swojej opinii. Szanuję to i przyjmuję krytykę, jeśli jest ona sprawiedliwa. Bezpodstawnej nie rozumiem i nigdy się z nią nie zgodzę.

Podobno nie jest panu łatwo znaleźć sparingpartnerów, boją się pana?
Kilku odważnych jeszcze zostało. A nawet jak się boją, to za odpowiednią cenę stają się odważniejsi. Wszystko jest kwestią ceny.

Pana trening wymaga chyba specjalnej techniki, ciężko bić rywali mniejszych o dwie głowy?
Jasne, że chciałbym się bić z ludźmi mojego wzrostu. Byłoby to łatwiejsze, ale co mam zrobić, skoro nie ma takich dużych bokserów, a maluchów jest pod dostatkiem.

Jak takiemu gigantowi, jak pan żyło się w Związku Radzieckim? Kupno butów, czy nocleg w hotelu to w latach 80. musiał być wielki problem.
Właściwie to stresowałem się tylko, kiedy trzeba było kupić buty i ubranie. Buty szył mi szewc na zamówienie, po ubrania chodziłem do krawca. Jeśli chodzi o hotele, to nie było problemu, bo nie było zbyt wiele wyjazdów. Jeśli już przyszło mi nocować w nowym miejscu, to jakoś sobie radziłem. Łóżka wszędzie są dla mnie za krótkie.

Pańscy rodzice nie byli wysocy, mieli po 165 cm. Co czuli, kiedy patrzyli, jak pan rośnie, osiągając 190 cm na 12 urodziny? Czy to dzięki tatarskim genom?
Mama i tata mówili tylko: Boże, gdzie mu kupić ubrania! Nie wiem, skąd mi się to wzięło. A tatarskie korzenie? To jakieś babcine bajki. Tego dziadka Tatara nie widziałem na oczy, nawet moja mama go nie widziała. Pisanie bajek o Wałujewie to dość popularne zajęcie w Rosji.

Czemu pan nie dementuje tych plotek?
A co ja mogę? Nie nadążyłbym. Ludzie tyle tego wymyślają. Żyję sobie spokojnie i nie zwracam uwagi na to, co o mnie wypisują. Legend o mnie powstało już tyle, że nie da się tego zliczyć. Jak coś zdementuję, to wymyślają nowe. I tak w kółko.

Duży człowiek nigdzie nie ma łatwo. Jak zakończyła się awantura z dozorcą, który źle potraktował pana żonę, kiedy parkowała samochód w Petersburgu? Pana interwencja będzie miała skutki prawne?
Jaka awantura? Nikogo nie uderzyłem. Podniosłem go tylko do góry za skórę jak kota. Żadnych następstw nie będzie. Przynajmniej mam taką nadzieję.

Nigdy nie miał pan problemów z milicją?
Nie. Jestem spokojnym człowiekiem. Mimo, że jestem silnym mężczyzną, z nikim się nie biłem. Wiecie dlaczego? Bo zawsze wiedziałem, że milicja długo by mnie nie szukała. Za bardzo się wyróżniam z tłumu, żeby rozrabiać.

A nie spotyka pan na ulicy takich, co chcieliby się z panem sprawdzić?
Takich odważnych to u nas nie ma. Nigdy w życiu nie miałem przypadku, żeby ktoś mnie zaczepił. Dziwicie się?

A Andrzejowi Gołocie zdarzają się tego typu problemy. Ludzie startują do niego, choćby po to, żeby po wszystkim wyciągnąć odszkodowanie.
Jeżeli były takie sytuacje, to Gołota sam jest sobie winien. Bokser powinien wiedzieć, gdzie może iść, z kim i na co może sobie pozwolić. Ja nie chodzę w takie miejsca, gdzie chodzi Andrzej. Nawet jeśli gdzieś są goście, którzy chcieliby ode mnie wyłudzić jakieś pieniądze, to ich nie dostaną. Unikam kłopotów, i tyle. Dozorca też nic ode mnie nie dostanie!

Znasz polskich bokserów?
Gołotę, Tomasza Adamka, Darka Michalczewskiego – oczywiście, że o nich słyszałem. To są dobrzy bokserzy. I tyle. Co więcej mogę powiedzieć? Osobiście, żadnego z nich nie poznałem. W ogóle prywatnie nie znam żadnego Polaka.

>>>Czytaj dalej...



Pamięta pan moment, kiedy poczuł się jak prawdziwy bokser?
To było wtedy, kiedy pierwszy raz wytrzymałem w ringu 12 rund. To było bardzo trudne. Potem poczułem, że w tym sporcie mogę wszystko.

Zgadza się pan z opinią, że w wadze ciężkiej panuje kryzys? Wszyscy mówią, że takich bokserów jak Muhammad Ali czy George Foreman już nie ma.

To nieprawda. Po prostu starsi ludzie mówią: „a za moich czasów, to ho ho ho. To dopiero był boks”. Kiedy my się zestarzejemy, też będziemy tak mówić. Zawsze wszystko z przeszłości wydaje się lepsze. Bokserzy silniejsi, dziewczyny ładniejsze.

A co pan sądzi o dominacji bokserów z byłego ZSRR? Czy Amerykanie są teraz tacy słabi, czy po prostu Rosjanie wcześniej nie mieli szansy zabłysnąć?
Boks w ZSRR był na takim samym poziomie jak teraz. Ale był za żelazną kurtyną. Teraz idę do ambasady, dostaję wizę i jadę walczyć. Naprawdę mieliśmy bokserów, którzy spokojnie mogli stanąć w ringu z Amerykanami. Ale nie mieli takiej możliwości. Gdyby mieli, dominowaliby od dawna.

Napisał pan książkę „Moje 12 rund” i podobno planuje następną. O czym będzie?
Mam ją na razie w głowie. Czekam na koniec kariery. Wtedy ją wydam. Będzie o wszystkim, co przeżyłem w ringu. Jeśli ktoś się nią zainteresuje, chętnie wydam ją i w Polsce. Zostawcie mi telefon, to może zrobimy wspólnie interes.

p

Na razie znamy go jako Bestię, a już wkrótce może zostać mężem stanu

Promotor bokserski Don King powiedział podobno, że uwierzył w istnienie Nikołaja Wałujewa dopiero niedawno, kiedy zobaczył go na własne oczy. – Oglądanie go w telewizji się nie liczy. Yeti też widziałem w telewizji – mówił King.

Słynny promotor ma talent do bon motów, ale do całej prawdy o Wałujewie nawet się nie zbliżył. Telewizja nie pokazuje jednej rzeczy – wielkiej charyzmy Wałujewa. Kiedy siedzi się naprzeciwko niego i słucha niskiego, uspokajającego głosu, to charyzma robi największe wrażenie, nie 217 cm wzrostu, głowa wielkości monitora czy dłonie jak głębokie talerze. Bestia ze Wschodu emanuje klasą, skromnością, dystansem, siłą spokoju.

Wałujew przyjechał do Polski, żeby promować film „Kamienny łeb”, w którym zagrał główną rolę. Roli może niezbyt trudnej – bo to historia o bokserze – ale Wałujew wywiązał się z niej wyjątkowo dobrze. Zastrzegał jednak, że ze swoim bohaterem miał tylko tyle wspólnego, że jego także w młodości przezywali Łbem.

Przed projekcją bokser spotkał się z dziennikarzami i publicznością. Uczestnicy spotkania opuścili kino w przekonaniu, że to, co Wałujew pokazuje w ringu, to nie jest jego ostatnie słowo. Być może nie wypowiedział go także jako aktor. Chociaż to dzięki niemu opowieść o bokserze, który w wypadku traci pamięć, narzeczoną i chęć do walki, stała się naprawdę przejmująca, to najbardziej pragnąłby zagrać rycerza Ilię Muromca. Ta postać z legend kształtowała tożsamość narodową Rosjan, a Wałujew też chce zawładnąć masową wyobraźnią swoich rodaków. Bo poważnie myśli o karierze politycznej. I nie jest bez szans.