Daniel Rupiński:Polskie kluby są dobrze zarządzane?
Jacek Bochenek: Trudno modele zarządzania w naszych klubach porównać do modeli zachodnich. U nas nigdy nie było kompleksowej strategii rozwoju piłki nożnej w sensie biznesowym. Jest sporo problemów, jak choćby kwestia jawności finansów w klubach, które często się zasłaniają tajemnicą handlową, czy też przejrzystości zawierania umów przez samą federację. Do tego dochodzi sprawa walki z korupcją, wprowadzenia systemu nadzoru nad sędziami, którzy przecież często stawiali się we wrocławskiej prokuraturze. Jest wreszcie kwestia szkolenia młodzieży… Polska piłka to kilkadziesiąt mających na siebie wpływ obszarów, w zarządzaniu którymi brakuje spójności. Dotychczasowe działania naprawcze miały zazwyczaj charakter pospolitego ruszenia, wywołanego skandalem albo jakąś rewolucją w prawie. Nie ma spójnego modelu, który wypracowywaliśmy na przykład dla federacji angielskiej, kiedy doradzaliśmy przy tworzeniu Premiership. Do tego, aby jakiś skuteczny plan rozwoju powstał, potrzeba współpracy wszystkich stron. Te siły muszą grać razem.
PZPN jest otwarty na propozycje, opinie, plany rozwoju?
Zbyt wiele uwagi poświęca się PZPN jako centrum sterowania polską piłką. Ta mapa wpływów jest dużo szersza. PZPN jest bardzo istotnym elementem, bo to krajowy regulator rynku piłkarskiego. Ale inni gracze na tym rynku mają również duże znaczenie. Zobaczmy, jaki wpływ uzyskali sponsorzy reprezentacji, czego dowodzi na przykład umowa SportFive z PZPN. Wyraźnie widać, że w kwestii marketingu władza i kompetencje w znacznej mierze przesunęły się poza związek.
Wierzy pan, że PZPN przekaże teraz większość swoich uprawnień Ekstraklasie i dojdzie do jednej wielkiej reformy?
PZPN ma autonomię i swoje statutowe umocowanie w strukturach FIFA i UEFA, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby zrobić audyt organizacyjny w związku, przyjrzeć się, jak on funkcjonuje od środka, jaka jest struktura i efektywność działania poszczególnych komórek i potem można by zaproponować różne rozwiązania, niekoniecznie wbrew związkowi. To jest normalna praktyka wspomagająca zarządzanie – takie rzeczy robi się w firmach komercyjnych, bankach, dużych koncernach. Czy to mógłby być model z zarządem i radą nadzorczą, czy model z zarządem i dużym ciałem doradczym, gwarantujący także miejsce dla przedstawicieli kibiców? Być może, ale wnioski były też takie, że PZPN zajmuje się misją, czyli futbolem amatorskim, a komercja, czyli piłka profesjonalna idzie do Ekstraklasy. Bez audytu to jest wróżenie z fusów. Co do marketingu – jeśli cały marketing przy reprezentacji jest wytransferowany do SportFive, to pytanie, czy taka komórka jest w związku potrzebna. Trzeba to zbadać przez pryzmat funkcjonalności organizacyjnej. Poza tym audyt robiony przez niezależną firmę jest zawsze wolny od układów, to czysta technokracja. Chciałbym jednak, aby podczas okrągłego stołu wszyscy uczestnicy zrozumieli, że to już ostatni dzwonek na zmiany.
Jest aż tak źle?
Do wszystkich już chyba dociera, w jakim miejscu jesteśmy. Nasze miejsce w rankingu FIFA – przed czy za Burkina Faso – nie opisuje powagi całej sytuacji. Gdyby spojrzeć przez pryzmat tego, co dzieje się w Europie, to jesteśmy na szarym końcu. Polska piłka to biznes na bardzo małą skalę. Opóźnienia w cyfryzacji w Polsce doprowadziły do tego, że piłka nie jest tak atrakcyjna dla nadawców, jaka mogłaby być. Na świecie kluby zarabiają głównie na prawach do transmisji, u nas do zaledwie jedna trzecia przychodów. 70 proc. pieniędzy w budżetach polskich klubów przeznaczane jest na wynagrodzenia dla zawodników. Widać, że idzie to w złym kierunku. Płacimy bardzo dużo bardzo marnym zawodnikom. Jeszcze rok temu Lech był liderem, jeśli chodzi o przychody w dniu meczu, a w tej chwili tej chwili traci 6 – 8 milionów tylko dlatego, że nie gra przy Bułgarskiej. Z pewnością odbije się to na końcowym wyniku finansowym.
Kluby się tłumaczą, że jak będą nowe stadiony, to będzie o wiele lepiej.
Stadiony będą, ale przy tym show, jaki prezentują obecnie polscy piłkarze, będzie problem, aby po 2012 r. zapełnić je w połowie. To kibice kupują bilety, dekodery, koszulki klubowe na stadionie, więc nie mogą mieć poczucia, że się ich lekceważy. Trzeba odbudować ich zaufanie, a nie wkładać do jednego worka normalnych fanów i tych, którzy robią zadymy albo obrażają właścicieli.
Euro 2012 coś zmieni w sytuacji polskiej piłki?
Wczoraj rozpoczęliśmy bardzo ważny projekt dla UEFA. Międzynarodowa federacja poprosiła nas, abyśmy ocenili zdolność Polski, Ukrainy i Rosji do absorpcji pakietów VIP-owskich. UEFA chce nawet 60 proc. takich pakietów przeznaczyć na te rynki. Musimy ocenić, czy taka ilość jest w stanie się sprzedać, a jeśli tak, to po jakiej cenie – czy to będzie cena, jaka obowiązywała podczas Euro 2008, czyli minimum 2 tys. euro, czy też nie, w związku z czym należałoby przesunąć część tych karnetów do krajów Europy Zachodniej. Podczas tej rozmowy usłyszałem, że UEFA trzyma kciuki za naszą reprezentację na Euro 2012. Bo wszystkie badania, jakie do tej pory robili, pokazują, że spadek zainteresowania mistrzostwami ze strony mediów i kibiców daje się bardzo dotkliwie odczuć, jeśli z turnieju odpada reprezentacja kraju gospodarza. Bardzo widoczne było to w Austrii i Szwajcarii. To oczywiste, że UEFA jest bardzo nastawiona na nasz sukces, bo chce na tym zarobić. Ale jeśli Polska wyda 28 mld euro na organizację tych mistrzostw, a reprezentacja odpadnie po pierwszej rundzie, to istnieje ryzyko, że skutki będą nie tylko sportowe, biznesowe, ale być może i polityczne. W końcu kibice to też wyborcy.
*Jacek Bochenek, dyrektor projektu Euro 2012 w firmie Deloitte