ROBERT PIĄTEK: Gdzie pan spędzi święta - w Gilowicach czy New Jersey?

TOMASZ ADAMEK: W moim nowym domu w New Jersey, ponieważ trenuję przed walką z Jasonem Estradą. Na podróż do Polski nie mam niestety czasu. Święta spędzę tradycyjnie, po polsku. Wigilia, pasterka w kościele w Harrison. W Boże Narodzenie też oczywiście będę w kościele. Świętuję wyłącznie w rodzinnym gronie, z żoną i córkami, ponieważ Ziggy Rozalski (menedżer i współpromotor Adamka - red.) prawdopodobnie wyjedzie. My też mieliśmy wcześniej podobne plany, ale trzeba było je zmienić, bo teraz najważniejsza jest walka.

Co pan wie o swoim rywalu? Estrada nie ma na koncie zbyt wielu nokautów, ale sam też nie pada na deski.

Na razie znam tylko jego rekord, oglądałem też dwie jego walki. Wiem jednak, że to dobry zawodnik i myślę, że stoczymy dobry pojedynek. Na pewno jest on bardzo szybki. To, że nie bije mocno, nie znaczy, że jest słaby. Jednak trenuję bardzo ciężko, jestem zdrowy i mam nadzieję, że uda mi się wygrać, dzięki czemu otworzę sobie wrota do walki o mistrzostwo świata.

Ostatnio docierały z USA głosy w sprawie konfliktu trenera Andrzeja Gmitruka z Rozalskim. Pojawiły się opinie, że powinien pan stworzyć sobie własny team z prawdziwego zdarzenia. Co pan na to?







Reklama

Wszystko jest OK. Andrzej przylatuje do mnie 2 stycznia i od razu bierzemy się do roboty. Na razie robiłem przygotowanie fizyczne, bardzo ciężką pracę, czasami nawet po dwa treningi dziennie, a w nowym roku zaczynamy sparingi i specjalistyczną część roboty. A mój team to ja, Ziggy, Andrzej oraz catmen, który nam pomaga, i współpracujący z nami trener od siły Ralf Mendez. Myślimy o jeszcze jednym asystencie i tyle.

Do ringu wychodzi pan przy piosence, której refren zaczyna się od słów „Nie zapomnij skąd tutaj przybyłem”, zawsze podkreśla pan swoją wiarę. Ma pan jakiegoś doradcę od PR czy sam zręcznie trafił pan w serca rodaków?

Jeśli jesteś normalnym, skromnym człowiekiem, to zawsze trafisz w serca ludzi. Ja jestem takim, jakim byłem, i na pewno nigdy się nie zmienię. Jeśli chodzi o piosenkę, to od razu wpadła mi w ucho. Ten tekst mówi prawdę także o mnie. Przypomina mi moje początki, podobnie jak innym Polakom mieszkającym w USA. Tak jak oni jestem tutaj i muszę ciężko pracować, żeby się przebić w tej wielkiej Ameryce. Rodacy po walkach Gołoty wiele razy byli bardzo rozczarowani. Ja walczę jak gladiator, oni to kochają i dają do zrozumienia, że Adamek wstydu im nie przynosi. Dlatego przychodzą na moje walki.

Wczoraj miał pan spotkanie z fanami w jednym z centrów handlowych w New Jersey. Po co?

To element promocji, podczas takich spotkań rozdaję autografy, robię sobie zdjęcia z fanami. Mam wielu kibiców wśród Polonii, ale nie zaszkodzi też wyjść do amerykańskich fanów boksu. Jestem tu coraz bardziej rozpoznawany na ulicach.

Miał pan jakieś przyjemne lub irytujące przeżycia z tym związane?

Nie, Ameryka to wielki kraj, w którym żyje wielu znanych ludzi. Jestem więc traktowany normalnie. Wiadomo, że kiedy spotykam Polaków, to oni reagują nieco inaczej, ale i do tego już się przyzwyczaiłem.

Kilka tygodni temu wystosował pan list do Andrzeja Gołoty, w którym zaapelował pan do niego o to, by zapomniał o starych urazach. Gołota odpowiedział?













Nie, nie mamy kontaktu. Każdy z nas zajmuje się swoimi sprawami. Ja do Andrzeja nie mam żadnych pretensji, a czy on ma do mnie, tego już nie wiem.

Co pana skłoniło do wykonania tego gestu?

Nie mam żadnych wrogów i nie chcę mieć. Czasami powie się coś niepotrzebnego, ale wtedy trzeba przeprosić i wybaczyć sobie wzajemnie, tak uważam. Kiedyś jednak na pewno spotkamy się z Andrzejem i myślę, że porozmawiamy, napijemy się piwa - nie ma w ogóle o czym gadać.

Czy zdarzyło się panu złamać któreś z 10 przykazań?

Jestem im całkowicie wierny, bo tak nakazuje Bóg. Tak też wychowuję swoje dzieci.

Zawsze był pan taki święty? Może jeszcze pan powie, że jako dzieciak nie miał pan w szkole bójek z rówieśnikami?

Nigdy nie mówię, że byłem święty. Bójek miałem dużo, przecież jestem chłopakiem.

Zawsze pan wygrywał?

Nie odpuściłem, dopóki nie wygrałem.

Kiedyś ciepło wyraził się pan o ojcu Rydzyku. Czy to jest pana autorytet?

Nigdy nie będę nikogo sądził, od tego jest Bóg. Jestem jednak człowiekiem, który ma swoje zdanie i gdy ktoś robi coś dobrego, to będę go bronił. Nie mam żadnych autorytetów. Chcę być sobą, takim, jakim wychowała mnie matka i na nikim się nie wzoruję.

Jaki wpływ na pana karierę ma żona? Mówi się, że znaczny.

Żona jest moją ostoją, wspiera mnie duchowo i wychowuje moje dzieci. Jednak nie ma doświadczenia w sprawach boksu, nie zna się na tym, więc nie może mi radzić w kwestiach związanych z karierą. Pomaga mi inaczej. Zna mnie, wie, co lubię jeść, i przygotowuje mi odpowiednie posiłki. Jest też pielęgniarką, więc kiedy trzeba, to robi mi okłady czy opatrunki.

Zastanawiał się pan kiedyś, co by pan robił, gdyby nie był pan bokserem?

Nie, bo każdy ma w życiu swoje przeznaczenie i swoją misję. Ja od pana Boga dostałem talent bokserski, dlatego choć dobrze grałem też w piłkę, niezły byłem też w innych sportach, to moim przeznaczeniem jest boks.

Chciałby pan, żeby pana dzieci też poświęciły się tej dyscyplinie?

Jeśli Bóg da mi kiedyś syna, który miałby do tego talent, to nie mógłbym tego talentu zabijać. Mam córki, jeśli jedna z nich będzie chciała zostać na przykład adwokatem, to też nie zrobiłbym dobrze, zabraniając jej tego.

Nie jest pan zwolennikiem boksu kobiecego?

Nie, bo to jest sport dla facetów.

W ringu jest pan bardzo odważny. A jak jest w innych kwestiach, na przykład w inwestowaniu pieniędzy?

































Reklama

Mam na to własne sposoby. Nie lubię giełdy, bo to jest miejsce dla ryzykantów, a ja taki nie jestem.

W dom pan jednak zainwestował. Kiedy pan się do niego wprowadził?

Trzy tygodnie temu. To normalny dom. Jestem zwykłym chłopakiem ze wsi i nie potrzebuję nie wiadomo jakich luksusów. Mieszkam teraz niedaleko Ziggiego.

Co pan lubi robić w wolnym czasie, kiedy pan nie trenuje i nie walczy?

Ogólnie chodzi o sport, wszystko co się z nim wiąże. Jeżdżę na nartach, najczęściej w Lake Placid, dużo gram w kosza, w tenisa. Czasem idę na basen, innym razem jedziemy gdzieś z Ziggym na łódkę, na ryby. Tak właśnie spędzam czas w przerwach między walkami. W moim zawodzie nawet wtedy nie można sobie pozwolić na leżenie na kanapie i objadanie się.

A polityka? Interesuje to pana?

Polityką zajmę się sam, po zakończeniu kariery.

Czym konkretnie?


Sportem, bo na tym się znam. Jestem w nim już 20 lat i myślę, że mógłbym zrobić coś dla jego rozwoju. Zwłaszcza dla boksu. Obecnie jest całkowity dół i trzeba tę dyscyplinę od nowa podnieść. Oczywiście jest to długi proces, na pewno nie uda się tego zrobić w rok. Potrzeba też ludzi, którzy będą uczciwie pracować i nie będą patrzeć tylko na stronę finansową.










p

Reklama



*Tomasz Adamek, były mistrz świata wagi półciężkiej i junior ciężkiej, obecnie posiadacz tytułu mistrza interkontynentalnego IBF. 6 lutego w Newark w swojej drugiej walce w wadze ciężkiej zmierzy się z Amerykaninem Jasonem Estradą.