- Każda zawodniczka ma naturalne predyspozycje do odnoszenia sukcesów w konkretnych warunkach- tłumaczy Justyna Kowalczyk. - Na przykład Kristin Steira świetnie biega, gdy pada śnieg. Im więcej, tym lepiej, nawet po łydki. Petra Majdič znakomicie sobie radzi, gdy temperatura utrzymuje się w pobliżu zera, tak jak w sobotę w Val di Fiemme. Z kolei moją specjalnością jest rywalizacja w trakcie wielkich mrozów - wyjaśnia nasza mistrzyni świata.

Reklama

W jej przypadku jest to dość dziwne, bo Kowalczyk wcale nie lubi, kiedy jest zimno. - Tak na dobrą sprawę nie wiadomo, dlaczego tak sobie dobrze radzę, gdy jest mróz. Nigdy nie mieszkałam w surowym klimacie, nie pochodzę z Syberii ani północy Norwegii. W dodatku strasznie marznę, ale i tak wygrywam. Wszyscy się z tego śmieją. Nie cierpię niskich temperatur, ale w dzień startu nie mam nic przeciwko temu, gdy słupek rtęci nie rośnie powyżej kreski oznaczającej minus dziesięć stopni. Rzeczywiście, niewiele wtedy potrzeba, bym wygrała bieg - ocenia Kowalczyk.

Najważniejsza jest temperatura i ryzyko szybkiej zmiany warunków. Serwismeni naszej zawodniczki nie kryją, że oni też radzą sobie najlepiej, gdy temperatura jest stabilna i utrzymuje się kilka kresek poniżej zera. Najtrudniej im dobrać właściwe smary, proszki i strukturę spodów nart, kiedy jest w pobliżu zera stopni Celsjusza. Lepiej sobie radzą, jeśli aura przygotuje jakieś niespodzianki tuż przed biegiem w stylu klasycznym. Gdy chodzi o narty do kroku łyżwowego, ryzyko pomyłki rośnie. Opady mają znaczenie tylko dla serwismenów.

>>> Czytaj też: Brazylia, Anglia, Juventus - rywale reprezentacji przed Euro 2012?

p