ROBERT PIĄTEK: Pewnie czytał pan wypowiedzi swojego rywala - jest szybszy, nieprzewidywalny. Da się w ogóle z nim wygrać?
TOMASZ ADAMEK*: Gdybym poważnie brał takie zapowiedzi, to pewnie nie stanąłbym do walki. Ale nie biorę, i co najwyżej może się nimi przejąć moja żona. Słowami nikt nie wygra. Musisz wyjść do ringu i udowodnić, że potrafisz robić to, co zapowiadałeś. Ja wejdę do niego dobrze przygotowany, po ośmiu tygodniach ciężkiego treningu. A teraz nie będę dużo mówił.

Reklama

Estrada rozpowiada też, że przyjmuje pan mnóstwo ciosów, ale to akurat jest chyba najmniejszy problem, bowiem on tylko cztery razy wygrał swoje walki przed czasem.
Na pewno nie jest on puncherem, który jednym ciosem wygrywa walki. A czy ja przyjmuję wiele ciosów? W boksie bez mocnej szczęki nie ma czego szukać. Czasem trzeba przyjąć cios, a potem go oddać, by wygrać walkę. Właśnie takie wymiany są tym, na co kibice czekają i co najbardziej kochają. Mamy swoje założenia taktyczne i na taki sposób walki jestem przygotowany. Jestem gotowy na wojnę.

Trener Gmitruk zwracał uwagę na to, że Amerykanin zwykle słabnie po kilku rundach. Możemy spodziewać się, że w drugiej połowie walki przypuści pan szturm?
Kto więcej waży, ten szybciej słabnie. Ja przyszedłem z kategorii półciężkiej i junior ciężkiej, więc na pewno ciężki będzie męczył się szybciej ode mnie. Obserwowałem wiele walk zawodników o dużej wadze i widziałem, że kiedy przychodzi siódma, ósma runda to lżejsi rywale zaczynają ich obijać. Wierzę, że 6 lutego też tak będzie.

Jednak im większy ciężar, tym cięższe ciosy. Rywal będzie ważył o kilkanaście kilogramów więcej od pana.
Absolutnie mi to nie przeszkadza. Liczyć się będzie szybkość i siła. Można ważyć 90 kilogramów i być bardzo silnym.

Estrada nie ma żadnych atutów? A może pan go trochę lekceważy?
Nigdy nie lekceważę żadnego przeciwnika. Estrada na pewno jest dość szybki, ruchliwy, ma też dwie ręce i zadaje ciosy, więc ma szanse. Poza tym ma spore doświadczenie z amatorskich walk. Ale zobaczymy, jak wypadnie na moim tle. Jak dobry by nie był, to skoro chcę być mistrzem świata wagi ciężkiej, muszę z nim wygrać i iść dalej.

Reklama

czytaj dalej



Reklama

Jednego rywalowi nie można odmówić - jeszcze nikt nie zdołał posłać go na deski. Panu się to uda?
Amerykanie znani są z tego, że dobrze amortyzują ciosy, wykonując balans tułowiem, uchylając się. Generalnie trudno jest ich trafić. Ale poczekajmy do soboty. Jak to mówią: w boksie nie ma odpornych, są tylko źle trafieni.

Wśród pięciu sparingpartnerów, z jakimi przygotowywał się pan do sobotniej walki, jeden był szczególnie podobny do Estrady. Jak się panu z nim walczyło?
Jak z każdym. Wszystkie sparingi były bardzo dobre. Ani razu nie zdarzyło się tak, żebym był w opałach. Jestem gotowy do walki.

Jak ocenia pan swoją dyspozycję?
Na sto procent.

Takie deklaracje słyszy się od każdego boksera. Jednak pan już dawno nie walczył na samym początku roku - po raz ostatni z Chadem Dawsonem (jedyna przegrana walka Adamka - red.). Były święta, potem przez jakiś czas trenował pan bez Andrzeja Gmitruka.
Ale zastępował go mój nowy trener Roger Bloodworth. Dobrze mi się z nim współpracowało i na pewno będę korzystał z jego pomocy. A termin nie ma żadnego znaczenia, bo tym razem nie muszę pilnować limitu wagi.

Nawet wręcz przeciwnie, teraz przybiera pan na wadze, wzmacnia muskulaturę. Jak się pan z tym czuje?
Dobrze. Nie tracę sił, zbijając wagę. W tej chwili ważę 100-102 kilogramy i niczym nie muszę się przejmować. Odżywiam się normalnie, przyjmuję minerały oraz witaminy i trenuję pod okiem trenera od przygotowania siłowego Ralpha Mendeza.

Szczerze - odczuwa pan już napięcie związane czekającą pana z walką?
Nie przeżywam tej walki. Jeśli bym przeżywał, to znaczyłoby, że się boję.

Jak pan spędzi ostatnie godziny?
Tak, jak zawsze - w domu z rodziną.

Będzie pan myślał o tym, co pana czeka, czy będzie się starał być od tego jak najdalej?
Jak najdalej, bo takie rozmyślania nic nie dają. Po raz ostatni trenuję w czwartek, a potem już tylko odpoczywam.

czytaj dalej



Bierze pan pod uwagę możliwość poniesienia porażki?
Nie. Gdybym brał, nie wchodziłbym do ringu.

Jakie ma pan plany po walce?
Prawdopodobnie wyskoczę na parę dni do Polski, a potem z powrotem do pracy. Następna walka jest zaplanowana na 24 kwietnia.

A rywalem ma być Chris Arreola. Ta walka może panu przynieść spore pieniądze, bo rywal ma wielu fanów, a jego pojedynkiem interesuje się HBO.
Na razie nie wiem, ile mógłbym zarobić na walce Arreolą, dopiero staramy się tego dowiedzieć. To dobry bokser i jeśli będzie taka możliwość, to chętnie się z nim zmierzę. Na razie jednak czekam na dzień 6 lutego i walkę z Estradą.

Jest pan zadowolony z pieniędzy, które za nią otrzyma? Ponoć ma to być pół miliona dolarów.
Na pewno coś zarobię, ale na razie nie wiem, ile, bo mam układ procentowy. W przewidywania się nie bawię.

*Tomasz Adamek, były zawodowy mistrz świata w kategorii półciężkiej i junior ciężkiej, obecnie posiadacz pasa międzynarodowego mistrza wagi ciężkiej organizacji IBF, zdobytego 24 października 2009 r. dzięki zwycięstwu nad Andrzejem Gołotą